Mówiąc o modernizmie we Wrocławiu, często skupiamy się na budynkach lub zespołach budynków reprezentacyjnych, dobrze eksponowanych w tkance miasta i świetnie znanych przez jego mieszkańców – ze względu na ich funkcję bądź charakterystyczną, wyróżniającą się formę. Tymczasem awangardowa myśl architektoniczna może kryć się w obiekcie niepozornym, niejako ukrytym wśród gęstej zabudowy. Dziś odwiedzimy jeden z nich.

Przeczytaj poprzednie odcinki cyklu “Puk, puk, czy tu mieszka Bauhaus?”

Pamiętacie, jakie kryteria wybraliśmy, by tropić idee Bauhausu podczas architektonicznych spacerów po Wrocławiu? Pierwszym była funkcjonalność, którą znaleźliśmy w biurowcach, domach handlowych oraz w jednorodzinnych domach i mieszkaniach, niekoniecznie dużych, a właśnie wygodnych i ergonomicznych. Drugim była forma – prosta, czytelna i pozbawiona zbędnej dekoracji, której zadaniem było podkreślać funkcję budynku, a nie ją przysłaniać. Trzecim – prawdopodobnie najważniejszym dla modernistów – był eksperyment, bo jak twierdzili nauczyciele i studenci Bauhausu „nowe idee mogą zrodzić się tylko z eksperymentów”. I nie tyle chodziło im o doświadczenia naukowe, ile o otwarty i nieskrępowany umysł, pozwalający zmienić ograniczenia w wyzwanie.

Takim umysłem, bardzo dla Wrocławia okresu międzywojennego ważnym, był architekt Heinrich Lauterbach – uczeń Hansa Poelziga i jeden z głównych pomysłodawców i organizatorów wystawy WuWA w 1929 roku. Na jego twórczość największy wpływ wywarł właśnie mistrz Poelzig, ale również kontakty z niezwykłym środowiskiem artystów i architektów skupionych wokół wrocławskiej Akademii Sztuki i Rzemiosła Artystycznego.

Działalność projektowa Heinricha Lauterbacha obejmowała przede wszystkim budynki mieszkalne – willowe oraz wielorodzinne, czasem także będące częścią nowoczesnych, planowanych w duchu modernizmu osiedli mieszkaniowych. Dzięki niej oraz dzięki działalności edukacyjnej i licznym publikacjom w branżowej prasie, był architektem uznanym nie tylko na Śląsku, w latach trzydziestych otrzymał m.in. zlecenia na budowę willi w Czechosłowacji i Dubrowniku. We Wrocławiu – poza wspomnianym już udziale w wystawie i projektowaniu osiedla WuWA (domy nr 34 i 35 oraz współpraca przy domach szeregowych 9-22) – pozostawił kilka domów jednorodzinnych i budynków wielorodzinnych, w tym wydawałoby się niepozorną kamienicę przy ulicy Józefa Ignacego Kraszewskiego 8. To do jej drzwi pukamy dzisiaj.

Kamienica czynszowa przy ul. J.I. Kraszewskiego 8 we Wrocławiu, główne wejście do budynku, proj. Heinrich Lauterbach, fotografia z 1928 roku, fot. Heinrich Klette, zbiory Muzeum Architektury we Wrocławiu

Prosta, a jednocześnie elegancka

W ciągu ostatnich lat tak zaniedbana, że trudno dziś dopatrzeć się w niej tej światowej klasy, jaką cieszyła się pod koniec lat dwudziestych XX wieku. A postrzegana była wtedy jako jedna z najnowocześniejszych i najbardziej awangardowych kamienic we Wrocławiu. Budynek zaprojektowany przez Heinricha Lauterbacha i wzniesiony w latach 1926-1928 na niedużej działce w zwartej zabudowie ulicy J. I. Kraszewskiego, cieszył się tak dużym uznaniem z dwóch powodów.

Po pierwsze – była to kamienica czynszowa, a więc taka, której zadaniem jest przynosić korzyści. Zazwyczaj przy tego typu realizacjach mniej dbano o formę estetyczną i jakość materiałów; liczyła się liczba lokali, a co za tym idzie najemców, na których można było korzystnie zarobić. W tym przypadku liczba mieszkań i ich metraż dostosowano do potrzeb przyszłych mieszkańców. W wydanej w 2012 roku przez Muzeum Architektury we Wrocławiu monografii Heinricha Lauterbacha, Daria Dorota Pikulska pisze: Rezygnując z maksymalnej powierzchni mieszkań i potencjalnie wyższych zysków z czynszów, uzyskano lepsze oświetlenie i wentylację wnętrz oraz korzystniejsze ukształtowanie pokoi na planie zbliżonym do kwadratu.

Sytuacja ta wynikała prawdopodobnie z faktu, że działka pod budowę należała do ojca Lauterbacha, architekt nie musiał więc tak bardzo przejmować się oczekiwaniami inwestora. Czteropiętrowa (z poddaszem) i nakryta płaskim dachem kamienica stała się więc w wyniku tych zmian o 1/3 płytsza od otaczających ją innych kamienic czynszowych, ale bardziej funkcjonalna, wygodniejsza i zgodna z ideami ruchu Neues Bauen. Na każdym z pięter znajdowały się dwa mieszkania liczące 75 m2, w których architekt zaplanował dwie sypialnie z oknami wychodzącymi na ulicę, łazienkę z kuchnią frankfurcką oraz pokój dzienny od strony południowej, z dużym balkonem wychodzącym na zieleń.

Jedynie mieszkania usytuowane na parterze miały mniejszy metraż (72 i 44 m2), a większe z nich połączone było ze sklepem, do którego ogólnodostępne wejście znajdowało się od strony ulicy. Duże przeszklenia doświetlające klatkę schodową, winda towarowa i wewnętrzny zsyp – wszystko to zostało tak pomyślane, by maksymalnie ułatwić mieszkańcom codzienne funkcjonowanie.

Symetria i precyzja

Drugim powodem, dla którego kamienica przy ulicy J. I.Kraszewskiego 8 weszła na stałe do kanonu wrocławskiego modernizmu to ukształtowanie elewacji. Obie są ściśle symetryczne: w elewacji od strony podwórza symetrię tę podkreślają stopniowane według wielkości okna, a w tej od ulicy oś środkową wyznaczają wysokie okna klatki schodowej i wejście główne, podkreślone po obu stronach drzwi luksferami i pasem cegieł, wyróżniającym się na tle jasnego tynku.

Delikatną ozdobę precyzyjnie zakomponowanej fasady stanowią jedynie okrągłe otwory okienne w strefie poddasza i iluminator, czyli okrągłe okno umieszczone w centralnej części drzwi, oraz kontrastowa w stosunku do tynku kolorystyka stolarki okiennej i ceglanej okładziny drzwi wejściowych. Graficzny rysunek obu elewacji kamienicy nasuwa nieodparte skojarzenia z wyrafinowaną formą elewacji budynków przy ulicy Wandy zaprojektowanych przez Adolfa Radinga, do których zaglądaliśmy kilka tygodni temu.

Kamienica projektu Heinricha Lauterbacha, mimo iż wpisana do Gminnej Ewidencji Zabytków, doczekała się niestety wielu niefortunnych remontów i przebudów. Podczas remontu klatki schodowej w 2012 roku zlikwidowano windę towarową i zsyp. Przestronne i pełne słońca balkony od strony podwórza w większości zabudowano, powiększając w ten sposób metraż. Ciemną stolarkę okienną przemalowano w większości na biało przez co północna elewacja straciła swoje barwne niuanse. Zresztą i tak pewnie trudno byłoby je dostrzec na odrapanej dziś, nigdy nie odnawianej fasadzie. 

Nadzieją dla kamienicy Lauterbacha są jej lokatorzy – świadomi wartości i znaczenia budynku, w którym mieszkają. Na własną rękę podejmują działania zmierzające do gruntownej renowacji, ale odbywającej się z poszanowaniem i uwzględnieniem pierwotnego projektu. Może to dzięki ich pasji i zaangażowaniu będziemy mogli cieszyć się wkrótce kolejną ikoną architektury na mapie modernistycznego Wrocławia?