Ostatnio dużo spacerowaliśmy po Wuwie – wzorcowym osiedlu mieszkaniowym zrealizowanym pod koniec lat. 20 ubiegłego wieku we Wrocławiu – zastanawiając się, czy nowy model architektury rzeczywiście odpowiadał na potrzeby „nowego człowieka”. Dziś poszukamy śladów Bauhausu w budynkach nieco starszych i chyba nieco zapomnianych…
Przeczytaj poprzednie odcinki cyklu “Puk, puk, czy tu mieszka Bauhaus?”
Jeśli, podobnie jak ja, marzyliście kiedyś, by zamieszkać w centrum Wrocławia, ale przy cichej i zielonej uliczce, z własnym przydomowym ogródkiem, to powinniście zamieszkać przy ulicy Wandy. Nawet dziś, mimo ogromnych zmian, jakim uległa cała przestrzeń architektoniczna i urbanistyczna wokół, to miejsce zachowało swój unikalny charakter. Wystarczy przekroczyć bramę domu studenckiego T-9 „Atol” przy ulicy Powstańców Śląskich, by z jednej z najgłośniejszych wrocławskich arterii przenieść się do innego, odległego świata. Świata stworzonego przez architekta, dla którego komfort i spokój mieszkańców były kwestią fundamentalną.
Mowa oczywiście o kameralnym osiedlu mieszkaniowym zaprojektowanym przez Adolfa Radinga w kwartale ulic Krakusa, Wandy, Słowiczej i Hallera. Wyjątkowym z dwóch względów – po pierwsze jest to nadal jedno z najbardziej spójnych i konsekwentnych w swej formie założeń mieszkaniowych, jakie przetrwały we Wrocławiu do naszych czasów. Po drugie – jest świadectwem zmian stylu i tendencji, jakim ulegała w tym czasie europejska architektura.
Nowatorski styl
Realizacja zamówienia otrzymanego od wrocławskiej firmy budowlanej Heimann und Wittenberg ciągnęła się bowiem kilka lat (od 1922 do 1927 roku), a jej kolejne etapy widoczne były doskonale w ukształtowaniu bryły i dekoracji elewacji budynków. I tak w pierwszej fazie budowy powstały domy szeregowe, jedno- i dwurodzinne, usytuowane wzdłuż ulicy Wandy. Widać w nich było inspirację stylem rodzimym (Heimatstil), czerpiącym swe motywy z budownictwa wiejskiego, z charakterystycznym czterospadowym dachem, niewielkimi otworami okiennymi i malowniczymi, ostrołukowo zamkniętymi oknami poddasza. Wrażeniu przytulności wiejskiego domu sprzyjały ażurowe furtki do przydomowych ogródków, zewnętrzne schody i wejściowe tarasy.
Zapowiedzią zmian był jednak wygląd elewacji – „całkowicie niekonwencjonalny i bez żadnej analogii we Wrocławiu”. Nowością była zwłaszcza kolorystyka: od ciemnoszarego tynku odcinały się wyraźnie jasne profile okien i drzwi, a ogrodzenia utrzymane były w spójnej dla wszystkich domów, czarno-białej kolorystyce. Geometryczne podziały w kratach okiennych oraz balustradach zewnętrznych schodów przypominały natomiast szachownice bądź mozaikę w stylu obrazów Mondriana.
Zrealizowane w drugim i trzecim etapie budynki wielorodzinne, usytuowane wzdłuż ulic Słowiczej i gen. Józefa Hallera, były już utrzymane w nowatorskim, modernistycznym stylu Neues Bauen. To proste, sześcienne bryły, nakryte płaskim dachem, których jedyną dekorację stanowiły wysunięte przed lico elewacji proste balkony i duże przeszklenia w części parterowej. Kolorystka nawiazywała do wcześniejszej fazy budowy – balkony, okna i drzwi zyskały takie same, geometryczne i jasne obramienia, wyróżniające się na tle ciemnoszarego tynku.
Osiedle jak małe miasteczko
Osiedle posiadało wszystkie udogodnienia małego miasteczka, jak sklepy czy pralnia, a ponadto miało służyć dobremu samopoczuciu mieszkańców urokliwymi uliczkami – obsadzonymi szpalerami drzew, zacienionymi, z ławeczkami sprzyjającymi integracji sąsiedzkiej.
I właśnie ten kameralny klimat uliczek to jedyna rzecz, która się na osiedlu Radinga nie zmieniła. W wielokrotnie przebudowywanych, nakrytych nowym dachem i pokrytych różnokolorowymi tynkami szeregowych domach trudno dziś dostrzec ideę i konsekwencję architekta. Zniknęły oryginalne ogrodzenia i furtki, które każdy z właścicieli domów zastąpił czym chciał. Gdzieniegdzie pozostały gładkie, jasne obramowania okien – jedyny ślad wyrafinowanej, subtelnej gry architekta z kolorem.
Czy warto pójść na spacer ulicami Wandy, Słowiczej i Krakusa i poszukać tam śladów Bauhausu? Warto, choć nie znajdziecie ich na pewno w wyglądzie samych budynków. Za to całe założenie – przemyślane pod względem komunikacyjnym i użytkowym, pełne słońca i zieleni, przytulne mimo lokalizacji pomiędzy dwiema głośnymi i wiecznie zakorkowanymi arteriami, broni się do dziś. Dla mnie to jeden z najciekawszych, choć pokrytych wcale nie szlachetną patyną zakątków miasta i wciąż mało znany rozdział wrocławskiej awangardy.