W Polsce jest cztery razy więcej samochodów osobowych niż w 1990 roku. Na 1000 mieszkańców naszego kraju przypadają 564 samochody – podsumowuje sierpniowy raport Głównego Urzędu Statystycznego. Jeżeli oprócz aut osobowych weźmiemy pod uwagę także inne rejestrowane pojazdy okaże się jednak, że ten wskaźnik jest o wiele wyższy. Wrocław znalazł się na czele miast z największą liczbą pojazdów i spośród polskich metropolii pod tym względem ustępuje tylko Warszawie.

liczba samochodów we Wrocławiu 2017

fot. pixabay.com, CC0

Według danych Polskiego Związku Motoryzacyjnego w 1990 roku było w Polsce zarejestrowanych 9 mln pojazdów, w tym 5,24 mln samochodów osobowych. Do 2016 roku ta liczba wzrosła do 21,675 mln aut, a ich udział w ogólnej liczbie pojazdów wzrósł od 58,2% do ponad 75%.

Świeże dane i analizy dostarcza raport ,,Parkingi a transport zbiorowy w miastach”, który został zaprezentowany podczas Kongresu Transportu Publicznego 2017 w Warszawie w dniach 12-13 października. Opracowanie przedstawia kluczowe problemy największych polskich miast: korki, smog czy suburbanizację. Autorzy raportu – Zespół Doradców Gospodarczych TOR i Polska Organizacja Branży Parkingowej – opierali się na danych, które pochodzą z urzędów poszczególnych miast oraz Centralnej Ewidencji Pojazdów i Kierowców.

W tych polskich miastach jest najwięcej pojazdów

W zestawieniu Wrocław znalazł się na drugim miejscu zarówno pod względem ogólnej liczby zarejestrowanych pojazdów, jak i po przeliczeniu jej na 1000 mieszkańców. Ponad 550 tys. pojazdów oznacza, że w naszym mieście jest już ponad 877 pojazdów na 1000 mieszkańców. Więcej jest tylko w Warszawie, której wskaźnik wynosi ponad 920, w tym 730 samochody osobowe.

Stolica Dolnego Śląska i stolica Polski wyraźnie odstają od innych największych polskich metropolii ujętych w analizie. Dla porównania w Poznaniu na 1000 mieszkańców przypada ok. 660 pojazdów, w Łodzi niecałe 600, a w Gdańsku – nieco ponad 400.

Dane Centralnej Ewidencji Pojazdów i Kierowców są często kwestionowane przez branżę samochodową. Pada wówczas argument, że zawyża ona liczbę aut na ulicach, ponieważ widnieją w niej pojazdy, które nie zostały wyrejestrowane mimo tego, że nie są w rzeczywistości używane. Bardziej precyzyjnego i aktualnego źródła danych w Polsce jednak nie ma i to właśnie tymi statystykami posługują się miasta.

Ile kosztują nas korki?

Aby uzmysłowić sobie skalę zjawiska, do ruchu w mieście należałoby doliczyć liczbę aut, które codziennie przyjeżdżają i wyjeżdżają z miasta. Osoby dojeżdżające każdego dnia do pracy i szkoły spod Wrocławia przyczyniają się do narastania korków. Takie dane pozwalają także pośrednio sprawdzić, jak mieszkańcy Wrocławia i okolic oceniają transport publiczny w całej aglomeracji. Im bardziej niekorzystnie, tym chętniej wybiorą własny samochód.

Problem w tym, że większość miast takich badań nie prowadzi. Godnym naśladowania przykładem jest Warszawa. Tamtejszy Zarząd Dróg Miejskich korzysta z automatycznych pomiarów ruchu, wykonywanych dzięki pętlom indukcyjnym zatopionym w jezdni. W ten sposób Warszawa była w stanie oszacować w styczniu 2017 roku, że każdego dnia granice stolicy przekracza 1 000 000 samochodów.

Takich statystyk brakuje w naszym mieście. W ciągu doby do Wrocławia ma wjeżdżać i wyjeżdżać z niego ok. 200 tys. samochodów. Te najbardziej aktualne dane pochodzą z Kompleksowych Pomiarów Ruchu, przeprowadzonych w… 2010 i 2011 roku. Trudno zatem zmierzyć się z problemami, nie znając ich problemów.

O tym, że dosłownie nie stać nas na tkwienie w korkach, przekonywał głośny raport z zeszłego roku, który podliczył, ile kosztuje stanie w korkach w siedmiu polskich miastach. Z analizy wynikało, że we Wrocławiu, ale także w Warszawie, Krakowie czy Poznaniu kierowcy spędzają w ten sposób ok. 8-9 godzin miesięcznie, a w Łodzi, Gdańsku i w Katowicach – ok. 5-6 godzin. Na tej podstawie policzono, ile kierowca mógłby zarobić, gdyby nie siedział w tym czasie bezczynnie w samochodzie. Okazało się, że rocznie każdy z kierowców z powodu korków traci od 2187 do 3976 złotych.

Wrocław niestety regularnie trafia na szczyty rankingów najbardziej zakorkowanych polskich metropolii. Niedawno znalazł się na pierwszym miejscu w zestawieniu miast, w których jeździło się tego lata najwolniej. 

Parkingi we Wrocławiu

Lawinowy przyrost pojazdów na ulicach skazuje mieszkańców nie tylko na permanentne korki, ale również spore problemy ze znalezieniem miejsca parkingowego. Autorzy raportu podali jako znamienny przykład Wrocławia.

W stolicy Dolnego Śląska jest, jak wspomniano, oficjalnie zarejestrowanych 552 tys. pojazdów. Do tej sumy wlicza się również motocykle i ciężarówki, jednakże zdecydowaną większość stanowią samochody osobowe. ,,Biorąc pod uwagę minimalne wymiary miejsca postojowego, czyli 5×2,3 m, w sumie potrzebują one ok. 6,35 km2 powierzchni, gdyby postawić je obok siebie. To ponad 2% powierzchni Wrocławia, albo, żeby lepiej zobrazować potrzeby, ok. 850 boisk piłkarskich” – piszą autorzy raportu.

Tymczasem strefa płatnego parkowania we Wrocławiu liczy tylko 4223 miejsc postojowych. Nic więc dziwnego, że w porannych i popołudniowych godzinach szczytu w centrum miasta i jego bezpośrednim obrębie robi się ciasno dla samochodów. Ciekawe statystyki przedstawia Zarząd Dróg Miejskich w Warszawie. Z szacunków wynika, że 20-30 proc. ruchu samochodowego w Śródmieściu generują kierowcy szukający miejsca postojowego. Remedium – także dla Wrocławia – stanowiłaby informatyzacja przestrzeni parkingowych z naciskiem na aplikacje mobilne, które ułatwiłyby znalezienie wolnego miejsca.

Stolica Polski ma największą w Polsce strefę płatnego parkowania z 29,5 tys. miejsc postojowych. Ale również i ona nie jest w stanie pomieścić wszystkich aut – władze Warszawy wydały już więcej abonamentów dla mieszkańców niż jest miejsc.

Autorzy raportu podkreślają, że Wrocław i Warszawa nie są pod wymienionymi względami wyjątkami. Liczba samochodów z roku na rok rośnie, dlatego problemy komunikacyjne będą tylko narastać. Nic więc dziwnego, że we Wrocławiu planowane jest rozszerzenie strefy płatnego parkowania nawet o 100%.

Opłata za parkowanie wzrośnie?

Autorzy raportu ,,Parkingi a transport zbiorowy” uważają, że miasta powinny w większym stopniu korzystać z narzędzi, które wymuszają rotację na miejscach parkingowych. Ich zdaniem przy obecnej wysokości opłat kierowcy nie mają finansowej motywacji, aby przesiąść się do transportu publicznego. W związku z tym władze lokalne powinny mieć większy wpływ na politykę w tym zakresie.

W Polsce funkcjonuje ponad 120 stref płatnego parkowania niestrzeżonego (SPPN). Decyzja o ich utworzeniu należy wyłącznie do rady danego miasta, która podejmuje uchwałę na wniosek wójta, burmistrza lub prezydenta. Nie mogą jednak dowolnie określać cennika za korzystanie z miejsc parkingowych.

Maksymalną wysokość opłaty za godzinę parkowania odgórnie określa ustawa o drogach publicznych. Zgodnie z obecnymi przepisami pierwsza godzina postoju nie może kosztować więcej niż 3 złote. Druga godzina może być o maksymalnie 20% droższa od pierwszej, a trzecia o 20% droższa od drugiej. Każda kolejna godzina znów kosztować może tylko 3 zł.

– Nie podlegając waloryzacji nawet o wysokość wskaźnika inflacji ta kwota stała się zbyt niska, aby zapewnić zawsze minimum 20 proc. wolnych miejsc parkingowych w strefie, co gwarantuje zadowalającą rotację pojazdów – czytamy w raporcie.

Wkrótce kwota 3 złotych godzinę parkowania w ścisłym centrum Wrocławia może nie być już aktualna. Jesienią Sejm ma obradować nad projektem ustawy, która umożliwi tworzenie tzw. Śródmiejskich Stref Płatnego Parkowania, gdzie pierwsza godzina postoju będzie nawet trzy razy droższa niż dotychczas. Nowe stawki będzie mogła uchwalić Rada Miejska. Przeczytaj więcej.