Uczy obcokrajowców jednego z najtrudniejszych języków na świecie – polskiego. Jest matką, żoną i kociarą. O zdjęciach „w biegu” i „przy okazji” opowiada Magdalena Charasimiuk, wrocławska fotografka – amatorka.

Zdjęcia do ogłoszeń adopcyjnych czy kalendarzy dla wrocławskich kocich fundacji – tak zaczęła się moja zabawa w fotografowanie.

Teraz to już trochę jak uzależnienie, wszędzie widzę kadry, chwile, obrazy, które można zatrzymać jednym pacnięciem palca. Robię zdjęcia przypadkiem, bez spacjowanego planu, po prostu trafia się okazja i… cyk!

Zdjęcia z zakorkowanego Wrocławia to próba uratowania straconego czasu. Przejazd z Psiego Pola w okolice Dworca Głównego to milion okazji do zdjęć – oczywiście tylko wtedy, kiedy faktycznie stoję w korku.

Druga seria zdjęć to „tylko przechodziłam”. Tu spacery z dziećmi i psem dają duże pole do popisu, po prostu spacerujemy aktywnie: znamy każą trawkę, krzak czy drzewo.

Po co robię te zdjęcia? Chyba przede wszystkim dla siebie, żeby odpocząć, zatrzymać się. Cóż.. jedni organizują sobie przerwę papierosem, a ja zdjęciami… nałóg mniej szkodliwy. Wrzucam je na portal społecznościowy i zapominam, nawet ich specjalnie nie archiwizuję, bo to przecież tylko chwila zatrzymana aplikacją z telefonu.

Jednym z moich ulubionych zdjęć jest pomnik przy kopali Wujek w Katowicach. Od kilku lat jeżdżę tam z córką do specjalistycznej poradni. Ostatnia wizyta była bardzo późno: wieczór, deszcz i absolutna ciemność. Mimo to decyduję, że przed długą powrotną trasą musimy zrobić spacer. Spacerujemy, deszcz leje jak z cebra. Podchodzimy pod pomnik, podnosimy głowy, patrzymy na ogromny krzyż, a za nim jego projekcja w deszczu. W jednej ręce dziecko, w drugiej telefon i tak przypadkiem powstało to zdjęcie.

Tak właśnie z grubsza wygląda moje „fotografowanie”.