Początek wakacji we Wrocławiu jest bardzo muzyczny. Prawie w każdej części miasta coś się dzieje. Festiwale, muzyczne przeglądy sprawiają, że miasto się kołysze. Postanowiliśmy sprawdzić, co się działo w czasie pierwszej edycji Festiwalu wrOFFław  2019.

Organizatorzy podkreślają, że na początku działania ich inicjatywy nie byli pewni, czy we Wrocławiu znajdą się zespoły, które podzielają niepokój związany ze zmianami na miejskiej scenie. Obawy okazały się próżne – maile otrzymali od ponad pięćdziesięciu zespołów i solistów, wielokrotnie z wyrazami entuzjazmu co do idei zrzeszenia wrocławskiej sceny muzycznej. Natomiast kiedy zajęli się organizacją pierwszego festiwalu, zastanawiali się z kolei, czy wydarzenie oparte w całości na wrocławskiej autorskiej muzyce znajdzie zainteresowanie wśród publiczności. Pierwsza edycja wrOFFław 2019 przekroczyła najśmielsze oczekiwania – w ciągu dwóch festiwalowych dni organizatorzy gościli w murach Czasoprzestrzeni 400 uczestników pierwszego dnia, 300 drugiego, a wykonawcy dali z siebie wszystko, grając jedne ze swoich najlepszych koncertów właśnie w zajezdni.

Pierwszego dnia o godzinie 15:00 zaczęło się niepozornie. Nagłośnienie gotowe, otwarty sklepik z płytami, przyjechał też foodtruck z pizzą. Powoli schodzili się pierwsi widzowie, z początku nieliczni, lecz wszyscy bardzo zainteresowani muzyką. Wśród nich fanki i fani Frankenstein Children, którzy przyszli zobaczyć występy również pozostałych zespołów, a także przebywające we Wrocławiu małżeństwo z Ameryki zainteresowane lokalną sceną muzyczną. I już pierwszy zespół zrobił na nich (i nie tylko na nich) ogromne wrażenie.

Fot. Ola Bodnaruś

Fox In The Box od razu postawili wysoką poprzeczkę. Ten duet to radość nie tylko dla ucha, ale i dla oka. Dwa miejskie liski zabrały nas w podróż, wykonując hity ze swojej płyty Journey. Mówią, że są z Ołbina i Trójkąta, ale momentami ma się wrażenie, że są z innej planety. Takiej, na której do tej pory co rano puszczana jest czołówka z 5-10-15, ulice rozświetlają neony, a melodie w piosenkach są zawsze chwytliwe i przemyślane. Fox In The Box to przykuwający wzrok image, cudna energia, solidny groove, bezkompromisowe brzmienia, a to wszystko okraszone hipnotyzującym głosem wokalistki. Zarówno nogi, jak i lisie łapki same rwą się do tańca. Robią tyle hałasu na scenie, że na pewno jeszcze o nich usłyszymy.

Następni wyszli na scenę Monsieur Premiere – zespół składający się z doświadczonych wrocławskich muzyków, którzy jednak w tym składzie zagrali jeden ze swoich pierwszych koncertów. I cieszymy się, że było to właśnie u nas, bo za jakiś czas zapewne będziemy mogli powiedzieć: „Grali na wielu festiwalach, ale zaczynali na wrOFFław”. Nie może być inaczej, skoro mają takie piosenki jak „Późno chodzimy spać”, które śpiewa się wspólnie z zespołem już po pierwszym odsłuchaniu, czy buntowniczy „Talizman”, który spokojnie odnalazłby się jako hymn Męskiego Grania. Koncert zakończyli nieco dekadencko, tytułowym utworem z minialbumu Popiół i proch. Poruszającej cody wieńczącej ten kawałek moglibyśmy słuchać w nieskończoność – podobnie jak żądająca bisów, gromadząca się coraz liczniej publiczność.

wrOFFław, fot. Ola Bodnaruś, Frankenstein Children

Do najbardziej wyjątkowych momentów pierwszej edycji wrOFFław należał z pewnością koncert zespołu WATA. Grupa zabrała wszystkich w kosmos. Wokalista Karol Ossoliński zaskoczył wszystkich swoim niesamowitym ruchem scenicznym, niezwykle ekspresyjnym i jakby niekontrolowanym. Śpiewając przy tym o bizonach pragnących wolności i cierpiących myszach, był absolutnie autentyczny. Słuchacze zostali przeniesieni do zupełnie innego świata, wielu z nich mówiło, że nigdy wcześniej nie znaleźli się na podobnym koncercie. Wersy „Ponad głowami miaaaast / roztacza blask, ezoteryczny blask / laserowy kot ze stroboskopem” należały do najczęściej powtarzanych cytatów wśród publiczności w trakcie całego festiwalu. 

Ledwo otrząsnęliśmy się po koncercie Waty, a już czekała na nas kolejna dawka muzycznych doznań. Tym razem Pola Chobot & Adam Baran – czarowali dźwiękiem, słowem, gestem. Bluesowa uczta dla ucha. Aksamitny wokal, jazzowe brzmienie bębnów, zaloopowane gitary i, jak przystało na bluesa, dużo swobody. Jeśli chodzi o gitarowe solówki, to Adam Baran nie miał sobie równych i udowodnił, że chociaż wrocławska scena staje się coraz bardziej elektroniczna, wciąż jest miejsce dla smakowitych brzmień sześciostrunowców. Pozostaje tylko czekać na płytę duetu, która zapowiada się znakomicie.

Ostatni pierwszego dnia koncert zespołu Frankenstein Children był największym sukcesem frekwencyjnym. Kiedy ze sceny zaczęły wybrzmiewać pierwsze dźwięki kwartetu, w Czasoprzestrzeni zgromadziło się ponad 200 osób. Część z nich przyjechała spoza miasta, specjalnie po to, aby uczestniczyć w festiwalu. Co do samego występu – powiedzieć, że Frankenstein Children nie zawiedli, to nic nie powiedzieć. Ich świeżo wydany album Patience to materiał, przy którym można przeżywać euforię, tańczyć, przytulać się i kochać. Grupa oczarowała wszystkich radością z grania, chwytliwymi indie rockowymi piosenkami i bezpośrednim kontaktem z publicznością – z zawołaniem „ELO!” na czele. Następnego dnia już nikt nie witał się inaczej. 

Na początek drugiego dnia festiwalu do swojego świata zaprosił nas zespół Squid. Ich dewizą są instrumentalne, bardzo przestrzenne i nieco mroczne utwory uzupełnione wyświetlanymi na koncertach wizualizacjami. Mantryczne, postrockowe brzmienia idealnie nadałyby się na soundtrack do filmu lub tło muzyczne podczas nocnej podróży. Zasłoniliśmy okna, zamknęliśmy oczy i daliśmy się ponieść opowiedzianym bez słów historiom.

wrOFFław, fot. Ola Bodnaruś, The Great White Lights

Występujący chwilę później Moongoat byli najmłodszym zespołem w stawce, a po ich koncercie również my wszyscy poczuliśmy się o dziesięć lat młodsi. Energiczne i nieco taneczne utwory skutecznie rozbujały zgromadzonych uczestników, a oryginalne brzmienie gitary intrygowało. Warto ich obserwować, bo mogą jeszcze wiele namieszać na wrocławskiej scenie. Nieco mroczniejszy nastrój zapanował podczas koncertu ATME. Wywodzący się z prog rockowych kręgów zespół przełamywał konwencję ciężkiego grania odniesieniami do rytmów etniczych. Wokalista zachwycał siłą głosu, sprawnie balansując pomiędzy śpiewem a krzykiem.

Z tajemniczością poprzedniego zespołu kontrastowali wyluzowani muzycy z Poebao Live Band. Idziemy o zakład, że byliby w stanie rozbujać najbardziej skostniałą publiczność. Solidny groove, świetny kontakt z widzami, sprytne lawirowanie pomiędzy funkiem, rapem i rockiem – to mocne elementy ich koncertu. Ponadto basista wygrał nasz ranking w kategorii „stylówka festiwalu” dzięki swojej szalonej, kolorowej marynarce. 

Na zakończenie festiwalu wszyscy otrzymali potężną dawkę muzycznego uderzenia od The Great White Lights, których twórczość zakulisowo określano electro stonerem. Jako że nazwa zobowiązuje, kwartet skutecznie zadbał nie tylko o doznania dźwiękowe, ale i o to, by światła i wizualna strona koncertu również się zgadzały. Było mocno i naprawdę głośno, a wieńczące występ premierowe wykonanie suity „Space Misanthropy” chyba każdemu uczestnikowi zapadnie w pamięć na długo. 

wrOFFław, fot. Ola Bodnaruś, ATME

W ten sposób zakończył się drugi dzień festiwalu. Zaskakujący i różnorodny pod względem muzycznym oraz spędzony w miłej – można by nawet rzec – rodzinnej atmosferze. Organizatorom udało się stworzyć przestrzeń dla spotkania artystów i słuchaczy związanych z muzycznym środowiskiem naszego miasta. Za wielki sukces uznają fakt, że zespoły występujące podczas festiwalu w sobotę i w niedzielę wracały w roli słuchaczy lub po prostu pojawiały się wcześniej, aby zasilić szeregi publiczności podczas występów kolegów po fachu. Ekipę wrOFFław najbardziej cieszyły opinie uczestników, że na festiwalu panuje świetny klimat, że wspaniale przedstawili wszystkie odcienie muzycznego Wrocławia oraz to, że po prostu to zrobili! Festiwal się odbył, a nie pozostał w sferze planów i marzeń.

wrOFFław, fot. Ola Bodnaruś, Fox In The Box

Organizatorzy wspominają – wydarzyło się to, czego pragnęliśmy, ale czego nie byliśmy pewni, czy zadziała. Mianowicie podczas tego dwudniowego święta muzyki wytworzyła się niepowtarzalna, pozytywna energia łącząca ludzi, którym przyświecał ten sam cel. A do tego przyświecało nam pięknie słońce wprowadzające wszystkich w chilloutowy czas wakacji. (…) Te wszystkie miłe reakcje są dla nas motorem do dalszych działań i, tak jak zadeklarowaliśmy, nie zwalniamy tempa – mamy już nawet termin kolejnej edycji festiwalu. Zapraszamy 20–21 czerwca 2020! My nie możemy się już doczekać.

Fot. 1 wrOFFław, fot. Ola Bodnaruś