Anioł z uczuleniem na własne pierze, pradawny potwór, mistrz domowych wypieków, okupujące wannę utopce, mojry, wiła. To tylko kilka postaci, kóre szturmem zdobywają serca stale rosnącego grona czytelników twórczości wrocławskiej pisarki Marty Kisiel.

„Ałtorka”, bo tak pieszczotliwie nazywają ją fani, ma nieprawdopodobne pokłady wyobraźni. Jej dotychczasowe powieści zamknięte są w dwóch różnych uniwersach. Jedno pełne postaci fantastycznych, które żyją w większej lub mniejszej zgodzie z ludźmi. Bohaterów poznajemy w „Dożywociu”, ich dalsze losy śledzimy w „Sile niższej” oraz „Małym Lichu i tajemnicy Niebożątka”. Ciekawy jest fakt, że „Małe Licho” jest powieścią dla najmłodszych, którą można czytać zupełnie w oderwaniu od reszty cyklu. Do oryginalnych zabiegów autorki należy również kontynuacja losów miejsca, w którym poznajemy bohaterów „Dożywocia”. Tam rozgrywa się akcja opowiadania „Szaławiła” oraz planowanych na marzec „Oczu urocznych”.

Drugie uniwersum, w którym funkcjonują bohaterowie „Nomen omen” oraz „Toń”, jest nieco bardziej mroczne, osadzone we wrocławskich realiach. Poznajemy w nim współczesną stolicę Dolnego Śląska, ale i tę z czasów oblężenia. Tutaj również nie brakuje postaci o niecodziennych umiejętnościach.

Skąd bierzesz inspiracje do tworzenia rysu bohaterów? Czy mają cechy osób, które otaczają Cię na co dzień?

Zabrzmi to może pretensjonalnie, ale biorę je z życia. Lubię obserwować ludzi wokół mnie, i tych znajomych, i tych całkiem obcych, ich maniery, powiedzonka, zwyczaje i nawyki, wyławiać z rzeczywistości i zapamiętywać mnóstwo szczegółów, szczególików. Potem wtykam je to tu, to tam, żeby świat książkowy nabrał rumieńców, a bohaterowie zyskali ten trzeci wymiar i przestali być płascy jak kartka, na której żyją.

Bardzo przykładasz się do autentyczności wątków związanych z oblężeniem Wrocławia. W jaki sposób przygotowujesz się do tego? Czy czerpiesz z literatury, tekstów źródłowych, czy może z opowieści?

W przypadku współczesnego Wrocławia jest mi o tyle łatwiej, że piszę bądź co bądź o rodzinnym mieście. Zwykle trzymam się tych jego zakątków, które wielokrotnie przemierzałam na własnych nogach. Sprawdzam jedynie, czy to, co pamiętam, wciąż pokrywa się z rzeczywistością. Lecz gdy cofam się w czasie albo wykraczam poza rejony znane mi osobiście, wówczas staram się sięgać po wszelkie dostępne teksty źródłowe – czyli listy, dzienniki, wspomnienia, artykuły prasowe, zdjęcia z epoki, przekazy ustne – oraz opracowania naukowe na dany temat, jak również filmy czy na przykład współczesne przewodniki po miejscach, które mnie interesują. Mam też za sobą kilka wycieczek krajoznawczych w stricte pisarskich celach.

Zapytam o Lipową 5, czyli aleję, na której mieszkają kluczowi bohaterowie „Nomen omen”.Wiem, że taki adres istnieje, a mieszkańcy zauważyli wzmożone nim zainteresowanie. Czy byłaś zaskoczona tym faktem? Jak się o tym w ogóle dowiedziałaś?

Och, oczywiście, że istnieje! Z uwagi na bardzo konkretne wymogi fabularne długo szukałam odpowiednio upiornego domu właśnie w tamtych rejonach Wrocławia. Lipowa 5 idealnie nadawała się do tej roli. Wielu czytelników po premierze książki ruszało na spacer śladami bohaterów i robiło sobie pamiątkowe zdjęcia pod tym domem. Co więcej, jakiś czas temu odezwała się do mnie pewna kobieta, która tam mieszka! Egzemplarz „Nomen omen”przynieśli jej znajomi: nie miała pojęcia, że ktoś napisał książkę o jej domu. Muszę przyznać, że tego nie przewidziałam.

Wiesz o innych miejscach, które są również odwiedzane przez Twoich czytelników? Ja na przykład, po lekturze jednego z Twoich opowiadań, omijam szerokim łukiem Dolmed. Moja przyjaciółka z kolei czuje się nieswojo, mijając zajezdnię tramwajową Gaj…

Jedna czytelniczka, która mieszka w pobliżu, przyznała, że teraz trochę się boi chodzić po ciemku w pobliżu aquaparku, bo ciągle ma wrażenie, że zaraz spotka dziadunia. Druga mieszka niedaleko i dopytywała, gdzie dokładnie mieści się kamienica sióstr Stern. A jeszcze inna przysłała mi zdjęcie widoku, jaki ma za oknem w pracy – prosto na park Andersa. Zresztą sama, ilekroć przejeżdżamy przez okolice opisywane w cyklu wrocławskim, chętnie pokazuję mężowi, że o, proszę, właśnie tu Roy Keane przechodził przez pasy, a tam mieściła się biblioteka, w której pracowała Eleonora.

Będziesz kontynuować wątki wrocławskie? Jeśli tak, to czy możesz zdradzić, jakie zakątki tym razem odwiedzą czytelnicy w towarzystwie Twoich bohaterów?

Owszem, cykl wrocławski będzie docelowo liczył pięć części, a zatem przede mną jeszcze trzy powieści do napisania. Pierwsza z nich, roboczo zatytułowana „Toń 2”, powstanie jeszcze w tym roku, ale nic więcej nie zdradzę.

Możesz liczyć na wsparcie innych współczesnych pisarzy? Czy motywujecie się nawzajem, wspieracie, wymieniacie pomysłami?

Mam to niesamowite szczęście, że mogę liczyć na wsparcie całej grupy pisarek parających się fantastyką: Ewy Białołęckiej, Agnieszki Hałas, Anny Hrycyszyn, Anety Jadowskiej, Aleksandry Janusz, Anny Kańtoch, Magdaleny Kubasiewicz, Anny Nieznaj, Martyny Raduchowskiej, Mileny Wójtowicz i Aleksandry Zielińskiej. Zaczęłyśmy prawie dwa lata temu jako coś w rodzaju nieformalnej grupy towarzyskiej – ot, koleżanki nie tylko po fachu – po czym zaczęłyśmy knuć już całkiem pisarsko, jako Harda Horda.

Pierwszym namacalnym rezultatem tego knucia był anglojęzyczny katalog „Fantastic Women Writers of Poland”, z którym dotarłyśmy na targi książki w Londynie, drugi zaś właśnie przybiera ostateczny kształt i wkrótce ujrzy światło dzienne. Prowadzimy też wspólny fanpage, bierzemy udział w panelach dyskusyjnych na konwentach i innych imprezach literackich, wspieramy się promocyjnie. Ale dla mnie najważniejsze są chyba te rezultaty nienamacalne, czyli świadomość, że w razie czego mam za sobą jedenaście niesamowitych dziewczyn, z którymi nawet nie musimy sobie nawzajem tłumaczyć, na czym polega problem z tym czy tamtym. Każda może odpowiedzieć: „Been there, done that”. Wspieramy się, dzielimy wątpliwościami, sposobami na przełamanie pisarskiej blokady i całym mnóstwem spraw. W oczach kogoś spoza naszego kręgu to niby drobiazgi, które jednak potrafią przytłoczyć. Bo pisarstwo to bardzo samotna praca i dobrze czasem mieć kogoś, komu bez żadnych obaw można się wychlipać w mankiet, że głupi bohaterowie znowu nie chcą się słuchać.

Na jednym (może i nie tylko na jednym) ze spotkań autorskich opowiadałaś o tym, jak powstawało „Małe Licho”. Napisałaś je dla córki, która sama upomniała się o książkę. Pisząc je, sięgnęłaś do najbardziej rozpoznawalnego przez Twoich czytelników świata i dobrze znanych bohaterów. Wiemy, że książka osiągnęła sukces. Mnie interesuje, czy nie obawiałaś się rozczarowania dorosłych czytelników, że kontynuacja losów ich ulubionych bohaterów jest zamknięta w formacie dla dzieci?

Rozczarowanie czytelników to demon, z którym mierzę się regularnie – w zasadzie odkąd siadłam do swojej drugiej książki. Zawsze gdzieś tam się plącze pod nogami i raz po raz próbuje wystawić łeb, a ja go wtedy po tym łbie trzaskam i dalej robię swoje. Inaczej się nie da. „Małym Lichem” chciałam pokazać córce chociaż kawałek tego dziwnego świata, który nosi w sobie jej mama, a do którego ona jeszcze nie ma wstępu, bo jest na to po prostu za mała. Teraz już wie, co się tam roi w mojej głowie, i bardzo jej się to rojenie spodobało. A że przekonałam się na własnej skórze, jaką męczarnią jest głośne czytanie dziecku książki złej, źle napisanej, to dołożyłam wszelkich starań, żeby lektura „Małego Licha”mogła być przygodą i przyjemnością dla każdego bez względu na datę urodzenia, a zatem także dla dorosłych czytelników moich książek. I sądząc po tym, co mówią mi i piszą, chyba dopięłam swego.

Dopięłaś swego: książkę przeczytałam jednym tchem! Zastanawiam się jednak, czy porzuciłaś już na dobre wątki Licha, Krakersa i całego „dożywotniego” towarzystwa w „dorosłej” prozie? Wiem, że planujesz wydać kolejną część „Małego Licha”.

Już parę razy zarzekałam się, że dość, że nigdy więcej, że koniec z tym, więc może nie będę się teraz upierać. Rzeczywiście, w najbliższym czasie zamierzam skupić się wyłącznie na dziecięcej części serii. Zmiana głównego bohatera i, co za tym idzie, zmiana perspektywy pozwoliły tchnąć w tę historię nowego ducha. Ten stary zaczął mi trochę zalatywać stęchlizną.

W marcu będziemy mogli poznać dalsze losy bohaterów „Szaławiły”, na rynek trafią „Oczy uroczne”. Zapewne nietuzinkowych postaci w nich nie zabraknie. Czy po tę powieść mogą sięgnąć czytelnicy, którzy nie znają Twoich wcześniejszych opowieści? „Szaławiła” jest obowiązkowa, zanim zaczniemy „Oczy uroczne”?

„Oczy uroczne” z jednej strony domykają pewne wątki, znane moim czytelnikom z poprzednich części serii, z drugiej są całkowicie samodzielną książką. Śmiało może po nie sięgnąć nawet ktoś, kto nie czytał ani „Dożywocia”, ani „Siły niższej”, ani „Szaławiły”.

Oczy Uroczne; projekt okładki Tomasz Majewski

Odebrałaś prestiżową Nagrodę im. Janusza A. Zajdla za opowiadanie „Szaławiła”,co bardzo podniosło poprzeczkę. Czy obawiasz się, jak zostanie odebrana Twoja kolejna powieść?

Zawsze się tego obawiam. Z każdą następną książką staram się przesunąć tę poprzeczkę ciut wyżej – ot, drugi z moich rogatych demonów. Nawet gdy wracam do starych bohaterów, zawsze szukam zupełnie nowych kłód, żeby im rzucić pod nogi, a to z kolei rodzi obawy, co na to powiedzą czytelnicy. Znajdą się wśród nich i tacy, którzy najchętniej czytaliby wyłącznie o tym, jak Licho było szczęśliwe. Sęk w tym, że nie umiałabym pisać w kółko tak samo o tym samym, więc siłą rzeczy muszę się z tą poprzeczką zmagać nieustannie, z nagrodami czy bez. Można chyba powiedzieć, że zdążyłam się do tego przyzwyczaić.

Chodzi Ci po głowie nowe uniwersum, czy skupiasz się na rozwoju tych, które Twoi czytelnicy już pokochali?

Najbliższy rok zamierzam spędzić jeszcze w dotychczasowych uniwersach, dzieląc czas między cykl dla dzieci i cykl wrocławski, ale w dalszych planach mam również dwa skoki w bok.

Skupiłaś się już tylko na pisaniu. Zdradzisz nam, ile premier planujesz w najbliższym czasie?

Już w połowie lutego wyjdzie wznowienie „Nomen omen”, czyli chronologicznie drugiej – po „Toń” – powieści z cyklu wrocławskiego, tym razem z okładką Tomasza Majewskiego. Miesiąc później, w połowie marca, w księgarniach pojawią się „Oczy uroczne”. A co będzie potem i czy wyrównam zeszłoroczny rekord trzech premier, to się dopiero okaże.

Dziękuję za rozmowę. Oby zarówno siła niższa, jak i ta wyższa sprzyjały Ci na każdym kroku.

Marta Kisiel – tłumaczka, pisarka, autorka zarówno opowiadań, jak i powieści fantastycznych. Wrocławianka z urodzenia, podwrocławianka z zamieszkania – tak o sobie sama pisze. Nic zatem dziwnego, że fabuła jednego z jej opowiadań oraz dwóch powieści rozgrywa się właśnie we Wrocławiu. Trzykrotnie nominowana do Nagrody im. Janusza A. Zajdla – za powieści „Nomen omen” (2015), „Siła niższa” (2016) oraz opowiadanie „Szaławiła”, za które otrzymała tę nagrodę.