Podczas naszego ostatniego spaceru po osiedlu WuWA zwróciliśmy uwagę na eksperyment, jakim miało być wykorzystanie architektury do zbudowania „nowego człowieka”. Jak z tym zadaniem poradzili sobie architekci pracujący nad projektem jednego z najbardziej nowoczesnych, wzorcowych osiedli mieszkaniowych w Europie? Sprawdźmy!

Przeczytaj poprzednie odcinki cyklu „Puk, puk, czy tu mieszka Bauhaus?”

Otóż okazuje się, że teoria sobie, a życie sobie. Faktem jest, że jedenatu architektom zaproszonym do udziału we wrocławskiej wystawie Werkbundu, przyświecał ten sam cel – stworzenie nowego typu mieszkania, którego nadrzędnym celem będzie funkcjonalność, a prosta forma, nowatorska konstrukcja i prefabrykowane materiały umożliwią szybkie i tanie budowanie.

Efekt? Większość z zaprezentowanych w ramach wystawy WuWA domów to propozycja określana jako „Existenzminimum” – małe mieszkania i jednorodzinne domy szeregowe o powierzchni od 45 do 90 m2, z częścią wspólną w postaci klatki schodowej i dodatkowych pomieszczeń gospodarczych. „Starano się, aby każdy użytkownik mieszkania otrzymał własne pomieszczenie do spania odizolowane od innych, z kolei pomieszczenia pobytu codziennego łączono w jedno wnętrze. (…) Wbudowane meble nie wypełniały pomieszczeń i dawały wrażenie większej przestronności mieszkania. Mebel musiał się podporzadkować potrzebom mieszkańca – być tam, gdzie był potrzebny, oferując wygodę, ale nie zajmując miejsca”.  Wygodzie mieszkańców miały posłużyć również tarasy-ogrody zaplanowane na płaskich dachach oraz otoczenie domów zielenią, zapewniając w ten sposób dostęp do światła i świeżego powietrza.

Wszystkie te koncepcje, mimo swej niewąpliwej roli w kształtowaniu i umacnianiu nowych prądów w architekturze mieszkaniowej, bazowały jednak na utartym „modelu człowieka”, a gotowe domy przeznaczone były w przeważającej mierze dla tradycyjnej rodziny z dziećmi.

Tylko dwóch architektów biorących udział w planowaniu osiedla zdecydowało się zerwać ze schematem i zaprojektować przestrzeń dla zupełnie nowej grupy odbiorców.

Dom nr 31

„Wielkie miasto wymaga różnych form rozwiązania problemu mieszkaniowego. Między biegunami domu jednorodzinnego i hotelu, między schroniskiem dla ludzi osiadłych i nomadów, pojawiam się ja”.Te słowa Hansa Scharouna chyba najlepiej charakteryzują jego postawę i cele, jakie sobie stawiał. Słynął zresztą z tego, że myślał po swojemu i budował po swojemu. I był w tym niebywale konsekwentny. W 1929 roku, w ramach wrocławskiej wystawy WuWA, architekt przedstawił koncepcję zaskakującą i wcześniej niespotykaną.

Zaprojektowany przez niego budynek nr 31 (obecny adres to ulica Mikołaja Kopernika 9) to dom hotelowy dla osób samotnych i bezdzietnych małżeństw – całkowicie nowa funkcja i wynikająca z tejże funkcji forma, w pełni podporządkowana potrzebom przyszłych mieszkańców.  A tych architekt postrzegał jako samodzielnych, pracujących ludzi, najczęściej obywateli dużych miast, którym, z jednej strony, należy zapewnić własne, funkcjonalne lokum, a z drugiej – zaoferować swobodny dostęp do przestrzeni wspólnych, umożliwiających integrację społeczną, wzajemną pomoc i aktywne życie towarzyskie.

Prawe skrzydło budynku mieściło więc 16 większych mieszkań (pow. 37 m2) z balkonami dla małżeństw bezdzietnych, a lewe 32 mniejsze mieszkania (pow. 27 m2) dla osób samotnych. Każde z nich składalo się z pokoju dziennego z zamykaną wnęką kuchenną (przygotowywano tu tylko śniadania i kolacje, obiady jadano wspólnie w restauracji), sypialni, łazienki i przedpokoju. Wnętrza wyposażono w lekkie, funkcjonalne meble z rur stalowych, zaprojektowane przez samego architekta, lub meble typowe z pracowni Thoneta.  Oba skrzydła łączyła część wspólna – obszerny hol, restauracja, w której serwowano mieszkańcom obiady, recepcja z portierem, któremu oddawano klucze do pokojów, oraz kuchnia z zapleczem i dodatkowe toalety. Poza restauracją, miejscem spotkań towarzyskich były tarasy-ogrody na dachu budynku oraz zielone przestrzenie wokół hotelu.

Czy hipotetyczni przyszli mieszkańcy domu Hansa Scharouna oraz komentatorzy wystawy docenili rewolucyjną koncepcję architekta? Otóż nie bardzo… Co prawda chwalono pomysł i kunszt wykonania, ale już sama – dziwna i rozczłonkowana, pejoratywnie kojarzona z parowcem bryła – budziła wiele kontrowersji. „To architektoniczne ucieleśnienie niepokoju” – pisano. Biorąc również pod uwagę ogromne koszty budowy hotelu (pochłonęły prawie połowę budżetu całego osiedla) i brak chętnych do zamieszkania w nim, pytano „Czy marnotrawstwo, które zostało dokonane w imię sztuki od urodzenia chorej, ma sens?”.

Dom nr 7

Jeszcze bardziej dostało się Adolfowi Radingowi, architektowi, który dla osiedla WuWA zaprojektował wielorodziny dom nr 7 (obecny adres to ulica Tramwajowa 2b). Uznał on, że „pilną koniecznością jest najpierw ustalenie potrzeb mieszkaniowych, odwołując się do czysto ludzkich i społecznych podstaw oraz w zgodzie z sytuacją gospodarczą, a następnie budowanie mieszkań zgodnie z tymi ustaleniami. Dlaczego potrzeb mieszkaniowych nie mógłby sformułować architekt?”. Co ciekawe, Rading nie uznał za stosowne pytać o opinię samych zainteresowanych, czyli użytkowników mieszkań, przyjmując, że „Oni już nie znają swoich potrzeb. (…) nie mają już własnego zdania, przestali się już nawet zastanawiać, czego potrzebują”. Efektem takiego myślenia był zupełnie nowy model budynku wielorodzinnego, w którym lokarzorzy byli nie tylko najemcami, ale zostali wprzęgnięci w cały system organizacji domu. Służyły temu części wspólne o wielorakich funkcjach: użytkowe, jak klatka schodowa, pralnia, sklepy, pomieszczenia gospodarcze na wózki dzieciece, rowery i kubły na śmieci, oraz służące życiu towarzyskiemu społeczności – pracownie, czytelnie, tarasy-ogrody na dachu i pokoje zabaw dla dzieci. Wszystkie przestrzenie wspólne zostały zaplanowane kosztem metrażu samych mieszkań o jednakowej powierzchni 57 m2. Architekt wierzył, że uda mu się w ten sposób zbudować nowy model relacji między mieszkańcami wielorodzinnego domu, a ponadto odpowiedzieć na przemiany społeczne, wśród których arcyważną rolę odegrywała emancypacja kobiet, a więc „umożliwić kobietom pracę zawodową i uwolnić je od codziennych czynności, takich jak prowadzenie gospodarstwa domowego i opieka nad dziećmi”.

A jak wypadła konfrontacja tych idei z rzeczywistością? Dom Adolfa Radinga skrytykowały ostro nawet członkinie Związku Gospodyń Domowych, które zaproszono do udziału w planowaniu wnętrz modelowych domów. Malutkim mieszkaniom zarzucano ciasnotę, zbyt małe okna w kuchni, nieotwierające się przeszklenia i brak dobrej wentylacji. Podnoszono brak domowego zacisza, intymności, potrzeby odizolowania się od sąsiadów. „Czy ktoś rzeczywiście wierzy w celowość tego rodzaju intensywnego, wymuszonego życia we wspólnocie?” – pytano. A Hans Gerlach w magazynie „Die Wohnung” pisał – „Nie ma nawet takich słów, które byłyby odpowiednio mocne, aby przekląć tę panoszącą się tutaj bzdurę”. Budynek doczekał się nawet rysunków satyrycznych na swój temat publikowanych w lokalnej prasie, gdzie obok obrazka przedstawiającego ogólny rozgardiasz panujący na klatce schodowej, umieszczono komentarz „W salach wspólnych, urządzonych w stylu nowej rzeczowości, panują już ożywienie i ruch”.

Czy rzeczywiście – jak pisał Adolf Rading – przyszli mieszkańcy wzorcowego osiedla nie byli jeszcze gotowi na rewolucję, jaką niosły im budynki zaprojektowane przez samego Radinga i Hansa Scharouna? Nie byli świadomi swoich prawdziwych potrzeb i tkwili bezrefleksyjnie w przyjętych, przestarzałych schemtach? A może – jak pisze Jadwiga Urbanik – niektóre koncepcje architektoniczne zaprezentowane na modelowym osiedlu WuWA (i na innych osiedlach wzorcowych Werkbundu) miały charakter utopijny? Może twórcy opętani ideą budowy „nowego człowieka” stracili z oczu jego realne, indywidualne potrzeby?

Zachęcam, byście podczas kolejnego spaceru spojrzeli na wrocławską Wuwę właśnie z tej perspektywy.