Na przestrzeni dwóch ostatnich dekad największe polskie miasta wykonały gwałtowny skok cywilizacyjny. Choć wiele z nich stanęło wobec problemu demograficznego kryzysu, te największe wciąż się rozrastają.

Warszawa, Kraków, Wrocław, Poznań, Łódź, Gdańsk (Trójmiasto) – te miasta na przestrzeni ostatnich kilkunastu lat zmieniły się nie do poznania. Proces ten wciąż trwa – nowe inwestycje (w tym wiele zagranicznych) – powodując gwałtowny przyrost miejsc pracy. Największe polskie miasta rosną i nic nie wskazuje na to, aby miało się to w bliższej, a nawet dalszej perspektywie zmienić. Ale rozwój to także konsekwencje dla krajobrazu oraz nieunikniony rozrost miejskiej tkanki.

Miasta są jak żywe organizmy. Dają miejsce do życia, pracy, ale i czerpać przy tym muszą energię. Jeśli w ich obrębie zwiększa się liczba budynków, a co za tym idzie i ludzi, naturalnym jest, że zmianie ulega także plan zagospodarowania przestrzennego, na stałe zmieniając krajobraz. I właśnie w tym kontekście – suburbanizacji – coraz częściej pojawiają się głosy, że proces ten powoli wymyka się spod kontroli. Rozlewanie się miasta, to w praktyce proces powstawania nowych inwestycji (głównie deweloperskich), coraz bardziej oddalonych od ścisłego centrum. Dzieje się tak przeważnie z czysto finansowych względów i wynika ze stosunku kosztu zakupu działki do późniejszej ceny metra kwadratowego oferowanego mieszkania.

Dlaczego jednak miasta nie miałyby się rozlewać? Przecież największe światowe metropolie sięgają po horyzont. Problem leży jednak nie tyle w samej powierzchni miasta, ile dostępnej infrastrukturze, jej funkcjonalności, nowoczesności oraz zagęszczeniu ludności. Jednym z pomysłów częściowego rozwiązania tego niezwykle palącego problemu jest zmiana w myśleniu o mieście przez samych jego włodarzy, oraz podmioty, które mają realny wpływ na kierunki rozwoju. Skupienie się na działkach położonych w atrakcyjnych lokalizacjach, oznacza oczywiście wyższe koszty ich zakupu (tym bardziej, że ich liczba jest przecież ograniczona). To ma potem przełożenie na wartość kierowanej do klientów oferty. Idzie jednak za tym szereg innych korzyści zarówno dla przyszłych mieszkańców, dewelopera, jak i oczywiście samego miasta.  Dobra lokalizacja inwestycji, to ich tańsza eksploatacja dla mieszkańców. Szczególnie jeśli położona jest w bezpośrednim sąsiedztwie głównych arterii komunikacyjnych miasta. Jeżeli do tego w okolicy znajduje się park (o co np. we Wrocławiu nie jest specjalnie trudno), rośnie coraz częściej poszukiwana przez klientów wartość dodana.

Deweloper budujący w ścisłym centrum lub jego bezpośrednim sąsiedztwie realnie wpływa na wygląd, funkcjonalność i użyteczność miejskiej tkanki, odciskając piętno swej działalności na lata. Bardzo często partycypuje także w kosztach i procesie rozwoju czy modernizacji elementów miejskiej infrastruktury (ulice, chodniki, parki, skwery). Na tym korzysta oczywiście miasto, skupiając aktywność mieszkańców w samym swoim sercu oraz ograniczając koszty, które w innym wypadku musiałoby ponieść samo. Miasto zaczyna się i kończy tam, gdzie mieszkają jego mieszkańcy. Ale istotą miasta nowoczesnego jest taka koncentracja miejskiej tkanki, która pozwala na spełnianie większości potrzeb mieszkańców, bez poświęcania dużej ilości cennego czasu. Każdy z nas ma go przecież niestety coraz mniej. A jak wiadomo, czas to pieniądz.