Przyszła jesień, a wraz z nią kolejny odcinek serialu zatytułowanego „Wybierz kandydata z plakatu”. Tak nam się ułożył kalendarz, że w zeszłym roku rozpoczęliśmy wyborczy maraton, który skończy się dopiero w połowie 2020 roku. Mamy więc przed sobą jeszcze około 9 miesięcy przekonywania nas, kto jest dobry, a kto zły, kiedy będzie nam lepiej, a kiedy już całkowicie będziemy musieli porzucić wszelką nadzieję.

Jednak jesienny odcinek był i jest wyjątkowy. Jego preludium przypadło na wiosnę, gdy dwa wielkie bloki zwarły się ze sobą po raz pierwszy. Temperatura sporu spowodowała rekordową mobilizację obywateli i ostateczny wynik zaskoczył chyba wszystkich. Ci wygrani zdumieni byli rozmiarem zwycięstwa, a przegrani nie mogli uwierzyć, jak to się stało, że premia za zjednoczenie się nie wystarczyła, aby zatriumfować. Po wyborach europejskich przyszedł więc czas na wyciągnięcie wniosków: zjednoczona prawica uznała, że musi pójść za ciosem i przypieczętować swoją hegemonię, a opozycja postanowiła się podzielić. Efektem tego nowego wyborczego rozdania jest 5 komitetów ogólnopolskich, z ramienia których wdzięczą się i uśmiechają kandydaci z plakatów.

Przyjrzyjmy się zatem, jak wygląda ta batalia na lokalnym wrocławskim podwórku. Pierwsza rzecz, która rzuca się w oczy, to fakt, że choć każdy z ogólnokrajowych komitetów wystawił po 28 kandydatów, to faktyczny udział w kampanii bierze zaledwie kilku z nich. Całe miasto zostało zalane powtarzającymi się wizerunkami tych samych osób. To nie powinno dziwić, bo każdy z kandydatów swoją kampanię w dużej mierze finansuje sam, a zatem to kwestia nie tylko determinacji, ale i grubości portfela. Ale jedna rzecz naprawdę zdumiewa. Wydawałoby się, że każdy z komitetów w profesjonalnej kampanii przyjmie spójną koncepcję graficzną, aby obywatele mieli świadomość ich siły i mobilizacji. Tymczasem, przynajmniej w stolicy Dolnego Śląska, każdy z kandydatów Koalicji Obywatelskiej prowadzi kampanię indywidualną! Dzięki temu wrocławskie ulice „przyozdobione” są wizerunkami przedstawicieli 4 komitetów i tuzinem pojedynczych kandydatów, którzy w swej przebiegłości wyborczej postanowili zabawić się z obywatelami w kalambury pod hasłem: „Zgadnij, gdzie mnie szukać”.

Kandydaci z plakatów, oprócz swej anonimowości, mają jeszcze parę innych ciekawych rzeczy do zaoferowania. Dzięki nim możemy na przykład poszerzyć naszą widzę na temat lokalnego rynku pracy. W tym kontekście szczególnie interesujący wydaje się być zawód wykonywany przez dwóch kandydatów: „przedstawiciel władzy samorządowej”. Nigdy nie widziałem ogłoszenia na takie stanowisko, nie spotkałem również szkoły, która kształciłaby w tym kierunku. Ale skoro istnieją zawodowi „dyrektorzy”, to zawodowi „przedstawiciele władzy” również mają rację bytu…

Kandydaci z plakatów będą nam towarzyszyć jeszcze przez jakiś czas. Choć powinni szybko, zaraz po wyborach, zniknąć, to, jak pokazuje doświadczenie, będą się do nas uśmiechać zdecydowanie dłużej. Oczywiście tylko z plakatów, bo w realnym życiu dadzą nam spokój na kolejne 4 lata…