Najpierw pojechali na Kaukaz, głównie w celach rozrywkowych. Za drugim razem, będąc w Azerbejdżanie i Gruzji, stwierdzili, że przy okazji kolejnego wyjazdu zrobią coś dobrego. Kolega znał wioskę w Kazachstanie, gdzie działa Dom Kultury Polskiej. I tak się zaczęło.

Budynek międzynarodowej korporacji finansowej. Na wejściu czekam na identyfikator i potwierdzenie, że ktoś na mnie oczekuje. Po wyjściu z windy odbiera mnie sympatycznie wyglądający człowiek i zaprasza do swojego gabinetu. Jak dowiaduję się na wejściu, kolega zasiadający w tym samym pomieszczeniu również „jest w temacie”. „Temat” to działalność, którą prowadzą w jeszcze szerszym, choć bardzo nieoficjalnym gronie, skupionym przeważnie wokół środowiska pracy. Zbierają pieniądze dla Polaków mieszkających w Kazachstanie.

– Kolega był kiedyś w Kazachstanie – tłumaczy Paweł. – Organizowali tam pomoc we własnym zakresie, na nieco mniejszą skalę. Od niego dowiedzieliśmy się o istnieniu takiej wsi w północnym Kazachstanie. Od niego też dostaliśmy namiary na księdza z lokalnej parafii rzymskokatolickiej, który aktywnie wspiera zachowanie polskości i kultury polskiej.

Wspomniana wieś to Czkałowo. Oficjalnie powstała w 1936 roku, kiedy pierwsze transporty z kresów wschodnich przywiozły tam Polaków. Wcześniej mieszkali tam Kazachowie, jednak prawdopodobnie dopiero utworzenie tam miejsca zsyłki spowodowało nadanie temu miejscu rangi wsi. Obecnie populacja Czkałowa wynosi raptem kilka tysięcy osób. Jest to miejsce leżące na głębokiej, ubogiej prowincji.

– Kazachstan, jeżeli spojrzeć na wskaźniki, jest najbogatszą z republik poradzieckich w centralnej Azji – mówi Paweł. – Ale samo Czkałowo położone jest z dala od dużych miast i jest to dość biedna wieś, gdzie faktycznie można się wiosną zapaść w dość głębokie błoto.

– Jest bardzo duża różnica między dużymi miastami, gdzie dopływ kapitału jest duży i rozwój infrastruktury widoczny jest gołym okiem – dodaje Darek. – Powstają tam nowe osiedla, które projektują najlepsi architekci. Ale jak się wyjedzie poza miasto, to poza autostradami, gdzieś z boku, zaczyna się klimat przypominający bardziej lata 60. czy 70. Śmialiśmy się z kolegami, że im dalej od drogi, tym czas cofa się bardziej.

Dom Kultury Polskiej

W Czkałowie jest parafia rzymskokatolicka pod wezwaniem św. Apostołów Piotra i Pawła. Nieduży kościół, który do niedawna był najwyższym budynkiem sakralnym w całym Kazachstanie. Jest tam także Dom Kultury Polskiej – duży budynek, do którego prowadzą schody zbite z płyty pilśniowej. Zarówno polskie, jak i kazachskie dzieci, nawet z okolicznych wsi, przyjeżdżają tam na różnego rodzaju zajęcia, jak tradycyjne tańce ludowe czy nauka języka polskiego. Często przyjeżdżają tam na cały weekend, wraz z noclegiem, gdyż odległości między wsiami są duże. W zimie, gdy temperatura na zewnątrz spada do minus czterdziestu stopni, w budynku panuje temperatura około 10 stopni Celsjusza i czasami ciężko jest prowadzić zajęcia.

– Nie jest tak, że woda cieknie im z dachu i w ogóle nic tam nie ma – mówi Paweł. – Dzięki wysiłkom ludzi, którzy prowadzą ten dom, udało się bardzo dużo zrobić.

– Również przy pomocy różnego rodzaju fundacji i grantów – dodaje Darek. – Dyrektor Fundacji Lelewela, z którą razem organizujemy zbiórkę, ma kontakt z ludźmi w Czkałowie. Czasem ich odwiedza, więc zna też dobrze ich potrzeby. Zresztą w ten sposób udało nam się nawiązać współpracę z Fundacją Lelewela, która zgodziła się wesprzeć naszą akcję od strony formalnej.

Zbierane pieniądze przeznaczane są na różne cele. Za część kupiony został już sprzęt elektroniczny, taki jak laptopy, czytniki e-booków czy tablety. Znaczna część przeznaczona zostanie na remont Domu Kultury Polskiej i jego docieplenie. Jednak zdarza się też konieczność doraźnego wsparcia.

Fot. Materiały prasowe

– Dom funkcjonuje dzięki dużemu zaangażowaniu dwóch sióstr zakonnych oraz pani Teresy – mówi Darek. – Ona jest nauczycielką języka polskiego, ale poza zajęciami jest też bardzo zaangażowana w różnego rodzaju przedsięwzięcia mające na celu utrzymanie kontaktu z kulturą polską. Prowadzi chór, w którym również sama śpiewa, i organizuje wyjazdy na różnego rodzaju konkursy. Udało jej się zorganizować kilkutygodniowy wyjazd dzieci do Polski w czasie wakacji, jednak nie wystarczyło pieniędzy na pokrycie kosztów wszystkich biletów.

– Dla części dzieci ten wyjazd stanął pod znakiem zapytania – dodaje Paweł. – Okazało się, że brakuje trzech biletów po półtora tysiąca złotych. Zasugerowaliśmy im, by napisali oficjalne pismo do Fundacji, żebyśmy część tych pieniędzy przeznaczyli na zakup biletów.

Fot. Materiały prasowe

Potrzeby są różne

Kazachstan, a zwłaszcza jego najuboższe obszary, rozwija się bardzo nierównomiernie i skokowo. W domach zbudowanych z suszonej gliny i słomy jest internet szerokopasmowy, ale czasem nie ma bieżącej wody.

– Zapytaliśmy ich, co robią w zimie, i matka jednego z dzieciaków powiedziała, że mają tam lodowisko – relacjonuje Paweł. – Okazuje się, że są tam profesjonalne maszyny do przygotowania tego lodowiska oraz drużynę hokejową. Zrobiło to na nas ogromne wrażenie. Kiedy jednak zapytaliśmy, czy kibicują swojej drużynie, odparli, że nikt nie chodzi na mecze. Z początku pomyśleliśmy, że chodzi o jakiś prawny zakaz, że jest to traktowane jako nielegalne zgromadzenie, ale wyjaśniono nam, że to kwestia bezpieczeństwa. Nie ma siatek wokół boiska i jest duże ryzyko, że w profesjonalnym meczu ktoś oberwie krążkiem i dozna obrażeń.

Problem stanowią też łyżwy, które w Czkałowie można wypożyczyć na tydzień, raz na dwa miesiące, ponieważ jest duża kolejka chętnych.

– Jak jechaliśmy tam po raz pierwszy, zabraliśmy głównie sprzęt elektroniczny – mówi Darek. – A będąc na miejscu, widzi się, że tam potrzebne są czasem całkiem prozaiczne rzeczy, takie jak pompa do wody.

W tym momencie obaj roześmiali się, przypominając sobie zabawną historię.

– Kazachowie wydali dla nas przyjęcie, podczas którego zaserwowano ich narodową potrawę – beszbarmak – opowiada Paweł, lekko się krzywiąc. – Kosztowało ich to sporo trudu, więc postanowiliśmy wieczorem odwdzięczyć się i pozmywać naczynia po całej, czterdziestoosobowej uczcie.

– Klimat jak u mojej babci, w dzieciństwie – wtrąca Darek. – Dwie miski, jedna z ciepłą wodą z płynem do mycia, druga z czystą, chłodną wodą do płukania. W pewnym momencie woda przestaje lecieć, a my patrzymy na siebie i nie wiemy, co robić. Jedna z sióstr zakonnych, które tam pracują, mówi, żeby zostawić odkręcone krany i zaczekać chwilę. Po prostu pompa nie dawała rady. Więc często są to takie małe, prozaiczne rzeczy, o których nikt z nich nawet nie wspomina.

Obaj podkreślają, że nie chodzi tylko o to, by wysłać do Kazachstanu 100 egzemplarzy „Pana Tadeusza” w twardej, skórzanej oprawie, ale także i o to, by tamtejsze dzieci mogły przeczytać „Harry’ego Pottera” po polsku czy obejrzeć film w domu.

– Chodzi nie tylko o obcowanie z wysoką kulturą polską i naukę martyrologii – mówi Paweł. – Oni tej martyrologii doświadczyli sami, jeśli nie osobiście, to w poprzednich pokoleniach.

– Sytuacja jest dwa razy bardziej skomplikowana niż u nas – dodaje Darek. – U nas również między dużymi miastami a małymi wioskami dochodzi do dysproporcji. Ale tam jeszcze dochodzi do tego kwestia polskości. Czkałowo to trochę wymierająca miejscowość. I chcielibyśmy, aby dziecko, które tam chodzi do szkoły, a potem jedzie do dużego miasta, nie miało kompleksu dziecka z małej miejscowości. Bo nie dość, że jest osobą pochodzenia polskiego, to jeszcze ma ograniczony dostęp do wszystkiego. Staramy się zabezpieczyć obie te potrzeby. Z jednej strony trochę polskiej oświaty, ale z drugiej tę dozę urządzeń czy infrastruktury – po to, by niwelować te dysproporcje między małymi wioskami a większym światem.

– Są tam dzieciaki, które potrzebują być pełnoprawnymi uczestnikami tego zglobalizowanego świata, co z perspektywy wioski położonej na rubieżach Syberii może wydawać się karkołomne – dodaje Paweł.

Fot. Materiały prasowe

Historie mrożące krew

– Trudno wyobrazić sobie te zsyłki, kiedy się tam nie było – relacjonuje Paweł. – Czytaliśmy wcześniej w jakiejś książce, że po wielu tygodniach podróży, w październiku, pociąg zatrzymał się w punkcie docelowym. Jest październik, Syberia, więc wkrótce zaczną się czterdziestostopniowe mrozy. Moje wyobrażenie było takie, że pewnie ktoś miał jakąś siekierę, ściął trochę drzew, zbudowali jakąś chatę, oblepili ziemią i tyle. Ale po przyjeździe do Kazachstanu zobaczyliśmy, jak to tam naprawdę wygląda – tam nie ma drzew. Oprócz nielicznych brzóz i małych zagajników nasadzonych gdzieś przy wioskach, osadach. I ci ludzie, którzy wylądowali tam w październiku 1936 roku, świadomi tego, że nadciąga zima, stanęli przed naprawdę przerażającą wizją swojej najbliższej przyszłości.

– Usłyszeliśmy jedną taką historię – mówi Darek. – Kazachowie po Wielkim Głodzie nie mieli sił, żeby chować swoich bliskich. Po przybyciu Polacy natknęli się na stos kości i szczątków ludzi, którzy nie zostali pochowani. Sami zatem pochowali tych ludzi, po swojemu, bo nie było wśród nich księży. I właśnie tym czynem udało im się zdobyć zaufanie i zbudować jakąś relację z Kazachami, którzy później pomogli im przetrwać zimę.

Jedynym budulcem, dostępnym na miejscu w nadmiarze, były glina i słoma, które po połączeniu i wysuszeniu stawały się prymitywnymi cegłami. Z tych cegieł wznoszono domy, w których nie było podłogi, tylko klepisko. Domy te ogrzewano malutkim piecykiem. Czym w nim palono?

– Kolokwialnie mówiąc – odpowiada Darek – po prostu zbierali krowie odchody, mieszali ze słomą, suszyli na słońcu i w postaci brykietów odkładali na zimę.

W Domu Kultury urządzono izbę pamięci, w której jest trochę zdjęć. Stoi też beczka. – Opowiedziano nam historię o beczce, choć akurat nie o tej konkretnej – mówi Paweł. – Ona stała tam jako symbol. Jedna z pań, wyjeżdżając z Ukrainy, zabrała ze sobą beczkę kiszonej kapusty. I przez całą podróż racjonowała po jednej łyżeczce tej kapusty wszystkim ludziom w pociągu, by nie nabawili się szkorbutu.

– Chodziło o witaminy, nie o samo jedzenie – dodaje Darek. – Ludzie byli osłabieni. Jedzenia było naprawdę niewiele i pojawiało się dużo chorób. Wiele osób zmarło w podróży lub w pierwszym roku pobytu w Kazachstanie, bo warunki były bardzo ciężkie.

Fot. Materiały prasowe

Więzienie bez ścian

Zapytałem, dlaczego nie ma tam drzew i wyszło na to, że jest to kwestia klimatu. – Dla mnie to było duże zdziwienie, tym bardziej że wcześniej byliśmy w Kirgistanie – opowiada Paweł. – Tamtejsze góry przypominają nasze Tatry, więc normalnie występują tam drzewa i krzaki. A potem przekracza się granicę i robi się płasko i łyso.

– To pokazuje, dlaczego oni byli tam zsyłani i dlaczego tak niewielu z nich udało się uciec – dopowiada Darek. – Oni w ogóle nie chcieli stamtąd uciekać, bo nie było gdzie. W zimie ślady są widoczne na kilometry, a nawet w lecie do każdej następnej wioski jest dziesiątki, jeśli nie setki kilometrów. Nie ma też czym żywić się po drodze, wody jest bardzo mało. To jest step.

– Przed wyjazdem czytałem trochę książek i opowiadań o tych rejonach – mówi Paweł. – To nie były obozy zamknięte. Oczywiście byli tam strażnicy, ale wszyscy wiedzieli, że nie ma szans uciec. To musiało być naprawdę dobrze zorganizowane, żeby przeżyć w tej dziczy. Bo nawet jeśli nie dopadliby cię strażnicy, to zrobiłyby to wilki. Pamiętam jedną taką historię. Człowiek był transportowany z jednego miejsca do drugiego i strażnik, który go wiózł, strasznie się upił. Jeniec miał szansę uciec: miał wóz, mógł się przebrać. Ale jednocześnie miał też świadomość tego, że nie pokona nieprzemierzonych stepów sam. Więc opatulił tego pijanego sołdata, żeby nie zamarzł, pilnował jego broni, żeby nie oskarżono go o jej zgubienie, i odwiózł sam siebie do obozu, razem z tym żołnierzem.

Dziś zimy także bywają tam niebezpieczne. Właściwie nie ma roku, by komuś samochód nie odmówił posłuszeństwa w głębokich zaspach, co zwykle kończy się tragicznie. Dlatego nie wolno lekceważyć tego surowego, niegościnnego miejsca.

„Chcieliśmy posłuchać tej historii i ponieść ją dalej”

Zapytałem, kim są i dlaczego robią to wszystko. W odpowiedzi usłyszałem wybuch śmiechu i twarde zapewnienie, że są tylko grupą „kumpli z pracy”. Z czasem dołączali do nich znajomi znajomych lub inni ludzie, którzy usłyszeli o ich wyjazdach i o tym, co robią w Kazachstanie.

– Nie chcieliśmy, żeby ta akcja związana była z jakąś konkretną firmą – mówi Paweł. – Znajomi pracujący w innych firmach pomagają nam w zakupie tańszego sprzętu czy materiałów budowlanych przeznaczonych na remont. Mamy kolegów związanych z mediami, do których można było zadzwonić i poprosić, żeby poruszyli ten temat u siebie. Dzięki temu pisali o nas w „Forbesie” i w „Newsweeku”, gościliśmy też w kilku rozgłośniach radiowych.

– To jest coś, co samo się napędza, i przy okazji napędza także nas – dodaje Darek. – Stwierdziliśmy po prostu, że jak już tam jedziemy, to zrobimy coś dobrego. Ale to wciąga nas coraz bardziej. Jak już pojedziesz tam, porozmawiasz z tymi ludźmi i zobaczysz,  jak żyją, czujesz wobec nich zobowiązanie.

Zapewniają, że wszystko zaczęło się od pasji do podróżowania. – Podróżujemy sami i z dziećmi – mówi Paweł. – Kiedy spotykasz jakieś dzieci, gdzieś w górach czy na jakiejś wyspie na Pacyfiku, i dajesz im wrocławskiego krasnala czy jakiś ołówek z gumką, za którym nie obejrzałoby się w Polsce żadne dziecko, i opowiadasz o naszym kraju, to możesz często dostrzec uśmiech i radość wynikającą z samego faktu, że ktoś się nimi zainteresował, nie przeszedł obok obojętnie. Nikt z nas nie chce promować swojego nazwiska, nikt nie chce żyć z niesienia pomocy, ale każdy z nas ma satysfakcję i radość z tego. A że my mieliśmy trochę więcej szczęścia w życiu, przynajmniej dotychczas, to może warto byłoby się też trochę tym szczęściem podzielić.

Do końca maja prowadzona była zbiórka za pośrednictwem Facebooka. W najbliższej przyszłości uczestnicy Misji Kazachstan skupią się na realizacji założonych celów – przede wszystkim organizacji remontu Domu Kultury Polskiej. Jednak zapowiadają, że jeżeli zostaną jakieś pieniądze, to chętnie zakupią też łyżwy czy inne potrzebne rzeczy. Jednak na tym nie koniec.

– Zachęcamy do śledzenia profilu Misji Kazachstan na Facebooku (https://www.facebook.com/misjakazachstan2019/) i w ogóle do interesowania się tematem Polaków w Kazachstanie – mówi Paweł. – Nie mamy i nie chcemy mieć monopolu na pomoc dla tamtych ludzi. Zachęcamy do wspierania wszystkich tego typu inicjatyw. Może ktoś nawet nieświadomie ma bliższą lub dalszą rodzinę gdzieś tam, na rubieżach Syberii. Mamy nadzieję, że Misja Kazachstan będzie istniała w przestrzeni mediów społecznościowych i zachęci ludzi do działania, nie tylko przez wsparcie naszej inicjatywy. Może ktoś akurat będzie podróżował w tamte okolice i odwiedzi tych ludzi, porozmawia, zapyta, czego potrzebują z Polski. To dla nich duże wydarzenie. Oni nie przyjęli nas ciepło dlatego, że przyjechaliśmy tam z wizją gromadzenia jakichś pieniędzy. Przyjęli nas ciepło, bo tam przyjechaliśmy. Bo chcieliśmy posłuchać ich historii i ponieść ją dalej. To było najfajniejsze w tym, czego doświadczyliśmy.

Uczestnicy projektu to: Wojtek, Romek, Marcin, Przemek, Darek, Marek, Józek, Jarek, Piotr, Wojtek, Andrzej vel Zenek i Paweł.