To jedyne takie miejsce we Wrocławiu wypełnione po brzegi zielenią. Z dziewczynami tworzącymi ten roślinny azyl – Olą Sieńko i Weroniką Muszkietą, o przygodzie, która stała się ich sposobem na życie, rozmawia Oliwia Rybiałek.

Jak się poznałyście?

Ola: Pierwszy raz zobaczyłyśmy się na moście w Gdańsku podczas festiwalu związanego z tańcem. Potem przeniosłam się z Lublina do Wrocławia na studia i dołączyłam do grupy tanecznej, w której była Weronika. Tak wyglądało nasze poznanie. Zaprzyjaźniłyśmy się. To było 8 lat temu. Złapałyśmy dobrą energię i tak już zostało. Nie planowałyśmy, że za 8 lat będziemy miały swoją firmę i że zwiążemy się ze sobą na zawsze.

Skąd wziął się pomysł na pracę z roślinami? Jak wyglądały jej początki?

Ola: Podczas naszego zwykłego niedzielnego spaceru po wrocławskim ogrodzie botanicznym zorientowałyśmy się, że obie bardzo lubimy rośliny. Weronika jest z nimi związana od zawsze, ponieważ ma rodziców, którzy działają w zieleni, tylko że zewnętrznej. Ja miałam wtedy od pół roku hopla na punkcie wszelkich motywów roślinnych. Dlatego padło na ten temat, bo był najbliższy naszym sercom. Na początku tworzyłyśmy tylko kompozycje sukulentowe. Łączyłyśmy takie maluszki, pakowałyśmy do skrzynek i z tym jechałyśmy na targi. To był taki pierwszy strzał, ale do niczego nas nie zobowiązywał.

Rośliny były zajawką, bo normalna praca na 8 godzin nam nie wystarczała. Potem skrzyknęłyśmy się z paczką przyjaciół – dziewczyną szyjącą plecaki „Skądmasz” i z grupą znajomych, którzy mają swoje studio projektowe „Odra”. Wspólnie wynajęliśmy lokal przy ul. Rydygiera. To było 2 lata temu. Tam trwaliśmy przez rok i było bardzo miło, ale doszłyśmy do wniosku, że musimy się odłączyć, ponieważ chcemy mieć dużo większy sklep, więcej roślin i zrobić po prostu wszystko po naszemu. Potem otworzyłyśmy się na ul. Kluczborskiej i tam też byłyśmy przez rok. To był dla nas wielki krok, dużo pracy, ale super było w końcu to stworzyć. Niestety, ciężko nam było tam wysiedzieć, ze względu na brak miejsca. Weronika znalazła obecny lokal przy ulicy Świętokrzyskiej 40b, gdzie się przeniosłyśmy.

Jak wygląda wasza praca?

Ola: Jedną częścią naszej pracy jest prowadzenie sklepu. Każdy może tu przyjść, by wybrać roślinę, doniczkę czy prezent – kartki, notesy lub właśnie plecaki Basi. Mamy tutaj wiele opcji. Drugą połowę naszego czasu poświęcamy na aranżacje. Jesteśmy w końcu firmą projektową – naszym głównym zadaniem jest zazieleniać wnętrza. Sklep jest naszą wizytówką, miejscem na mapie Wrocławia, gdzie przede wszystkim można nabyć przeróżne gatunki roślin większych i mniejszych gabarytów, donic i akcesoriów. Jednak aranżacja wnętrz to zdecydowanie nasz konik. Zlecenia można w pewien sposób podzielić, bo aranżujemy przestrzenie prywatne, czyli domy, biurowce, a także miejsca społeczne.

Dobrze się dogadujecie?

 Ola: Jesteśmy zupełnie inne. Często nie podoba nam się to samo. Wtedy szukamy jakiegoś kompromisu, bo mamy odmienne style i estetykę. Lecz mimo tego, że jesteśmy różne, to doskonale się ze sobą dogadujemy. Przede wszystkim umiemy ze sobą rozmawiać. Znamy się bardzo dobrze i to jest często klucz do prowadzenia czegoś razem. Trzeba umieć ze sobą rozmawiać, powiedzieć jasno, czego się chce, i wtedy wszystko da się załatwić.

Weronika: Takie wspólne prowadzenie biznesu to prawdziwy sprawdzian dla przyjaźni. Wiadomo, że zdarzają nam się zgrzyty, często się o coś sprzeczamy, mamy inne wizje, ale jest to normalne. Tak jak mówi Ola: najważniejsze jest, by umieć ze sobą rozmawiać. Wyjaśnić, naprostować i iść dalej. To jest bardzo budujące.

Z jakich kanałów komunikacyjnych korzystałyście, żeby się wypromować?

Ola: Trzeba zacząć od tego, że w ogóle nie traktowałyśmy roślin jako biznesu. Nie zależało nam, żeby na tym zarabiać, więc podchodziłyśmy do sprawy z czystej pasji. Wrzucałyśmy zdjęcia na Facebooka i Instagram. Followersów przybywało, bo ludziom podobało się to, co robimy. Dopiero teraz, jak mamy swoje wymarzone miejsce, to myślimy o bardziej profesjonalnym podejściu. Ponadto nasi znajomi bardzo nam pomogli.

Weronika: Przyszli do nas na pierwsze, drugie, trzecie targi. Kupili od nas małą roślinkę, wrzucili zdjęcie i nas oznaczyli. To stworzyło taką siatkę. Bardzo nam pomogli. Pewnie gdyby nie oni, trwałoby to znacznie dłużej.

Czy uważacie, że Wrocław jest dobrym miejscem na rozpoczęcie takiej działalności?

Weronika: Jeśli chodzi o nasze miasto, to uważam, że jest bardzo dobrze rozwinięte. Odbywało się tu przede wszystkim dużo eventów, dzięki którym ludzie mogli nas poznać. Ponadto jesteśmy pierwszym takim sklepem w naszym mieście. Podejrzewam, że w Warszawie jest przynajmniej kilka tego typu miejsc. Dlatego fajnie jest robić coś nowego we Wrocławiu, uczyć ludzi o roślinach oraz na przykład o tym, że warto inwestować w rękodzieła.

Ola: Weronika też jest z Wrocławia, więc mamy tutaj bardzo dużo znajomych i wieść się niesie. Zapewne dużo trudniej byłoby nam się odnaleźć w mniejszym mieście.

Jakie napotkałyście trudności podczas całej tej drogi?

Weronika: Na pewno główną trudnością było zrezygnowanie z pracy, bo gdy jesteś na etacie i masz wypłatę co miesiąc, to jesteś bezpieczna. A tutaj nie wiem, czy zarobię, bo bywają ciężkie miesiące, ale są też takie, kiedy jest OK.

Ola: Największym wyzwaniem było podejście do tego tematu na poważnie. Zostawiamy wystawianie się i wszystkie małe rzeczy na koszt decyzji, że otwieramy swój sklep. Dochodzi do tego lęk przed tym, że będzie się mieć własną firmę. Dużą pomocą byli nasi rodzice, którzy powiedzieli: „Dziewczyny, kiedy macie to robić, jak nie teraz?”. Własna firma to zawsze duży znak zapytania.

Skąd pomysł, by przelać na papier swoje wiadomości i wydać książkę?

Weronika: Przede wszystkim to nie był nasz pomysł. Pewnego dnia odezwała się do nas Olga Święcicka i zapytała nas, czy chciałybyśmy napisać książkę. Oczywiście bez zastanowienia stwierdziłyśmy, że tak. Pisałyśmy ją od listopada do marca. Produkowałyśmy się także, jeśli chodzi o zdjęcia. Mogłyśmy dobrać sobie fotografa i grafika. Jednocześnie musiałyśmy prowadzić sklep i robić aranżacje. To był bardzo trudny i wykańczający fizycznie czas. Jednak kiedy już finalnie dostałyśmy do ręki książkę „Projekt rośliny”, to było dla nas świetne osiągnięcie. Jest napisana bardzo prostym, przystępnym językiem. Specjalnie dobrałyśmy informacje tak, żeby nikogo nie przytłoczyć. Książka jest skonstruowana w ten sposób, aby była zachętą. „Projekt rośliny” jest trochę poradnikiem, ale zawiera też elementy magazynu lifestylowego. Wprowadziłyśmy tam kilka wywiadów z naszymi znajomymi i nie tylko, by zainspirować innych ludzi ich historiami.

Skąd na początku czerpałyście wiedzę?

Ola: Praca na żywym organizmie. Brałyśmy wszystko do domu i sprawdzałyśmy, jak się tym opiekować. Oczywiście przeczytałyśmy kilka książek. Mamy również wsparcie w postaci mamy Weroniki, która zajmuje się architekturą zieleni i przekazała nam dużą wiedzę.

Jakie jest wasze podejście do roślin?

Ola: Myślę, że te nasze rośliny są bardzo związane ze sztuką. Traktujemy je też nie tylko jako elementy wystroju, ale przede wszystkim jak coś, co żyje i z czym można zbudować mikrorelację. O tym też piszemy w naszej książce, że roślina czuje, potrzebuje uwagi i odwdzięcza się pięknem. Bardzo mocno zaznaczamy to w naszych komunikatach. Mamy wrażenie, że do tej pory rośliny były traktowane po macoszemu.

Oliwia Rybiałek