Jeszcze nie tak dawno pętałem się po świecie i, poza obydwoma biegunami i Południową Ameryką, „zaliczyłem” pozostałe kontynenty. Teraz proces szwendania ograniczam do krótkich wypadów na terenie Wrocławia, w tym regularnie do kawiarni Literatka, w której prowadzę hulaszczy tryb życia.

Stanisław Szelc

 

Na dzikim kontynencie o nazwie Azja jest taki nieduży kraj wyspiarski, w którym nie ma, tak jak u nas, prawdziwej demokracji, praw człowieka i szlachetnej sprawiedliwości. Ten kraj nazywa się Singapur i panuje tam okrutny reżim. Brutalne władze tego, z przeproszeniem, Singapuru, zniewoliły miejscową ludność barbarzyńskimi przepisami, w myśl których nie wolno rzucać na ulicę niedopałków papierosów i wypluwać gumy do żucia. Jak żyć w takiej dziczy? Nam, bohaterskiemu Narodowi Polskiemu, w takich kwestiach można skoczyć na pantograf. Wiem, że to bezsensowne określenie, ale bardzo lubię wyraz „pantograf”, chociaż za cholerę nie wiem, co to znaczy. Dzięki temu jednak, po każdym weekendzie, dokładnie wiem, co moi Rodacy jedzą, piją, jakie lulki palą i jaką grupę krwi mają rywalizujący o względy dam rycerze. Ba, wiem nawet, co spożywają wyprowadzane na wieczorne spacery psy. Zatem zupełnie mnie nie dziwi życzliwe zainteresowanie zagranicznych turystów, pracowicie filmujących cały ten folklor.

Z maniakalnym uporem wracam do problemu parkowania na Starym Mieście, nie kryjąc, że kieruję się obrzydliwą prywatą. Jako nieformalny rzecznik mieszkańców tej dzielnicy (już nie pamiętam, po raz który?) zwracam się z uprzejmym pytaniem, kiedy ktoś kompetentny (ha, ha to żart) zajmie się tą sprawą. Kiedy wydzieli się na staromiejskich uliczkach miejsca parkingowe dla mieszkańców? Ostatnio, słusznie, miejsca takie zagwarantowano samochodom elektrycznym, ale co z nami? Owszem, jesteśmy posiadaczami kart upoważniającymi nas do parkowania (za 100 złotych rocznie) na kilkunastu uliczkach, ale co z tego, skoro wolnych miejsc nie ma. Wracając z pracy, często z ciężkimi zakupami, zmuszeni jesteśmy do kilkusetmetrowych marszów. Ot, takie pełne rezygnacji wołanie na puszczy…

Apeluję również do osób odpowiedzialnych i przypadkowo z wyobraźnią. Należy zlikwidować przepis zezwalający rowerzystom jazdę pod tzw. prąd. Na wąskich uliczkach już teraz jest to źródłem konfliktów, a może (oby nie) dojść do nieszczęścia.