Kiedy miałem 13 lat, wyjechałem do Brazylii, żeby spełnić marzenie i nauczyć się naprawiać samoloty. Zabrakło pieniędzy i zdrowia. Wróciłem jako 18-latek i nie miałem niczego – bez domu, dziewczyny, pieniędzy, pracy. Chodzę po ulicach i szukam roboty, a tu napotykam starego don Rafaela.
– Możesz mi tu talerze zmywać, chłopcze – mówi stary.
Wstyd mi było, gdzie ja, prawie inżynier lotnik, na rynku gary zmywać będę. Ale że pieniędzy nie było, chowam głowę za ladą i zmywam. 10 S dziennie dostawałem, wujaszek* dawał mi też jeść i miałem gdzie spać, więc te 10 soli odkładałem. I tak zmywałem przez 2 miesiące, aż uzbierałem pieniążki i sobie poszedłem, szukać lepszej pracy i lepszego życia. Ale poznałem sekret empanadas…

Kiedy don Rafaelo miał 20 lat, pokłócił się fest z szefem i z hukiem odszedł z pracy. Dostał na odchodne swoje pieniądze i myślał, myślał, i myślał – i dalej nie wiedział, co robić ze swoim życiem? A miał babinkę, co umiała świetne empanadas robić. I mówi mu: „a czemu byś nie sprzedawał moich empanadas synku?” Stareńka lubiła przyrządzić ten smakołyk w domu i zawsze robiła 30 więcej, coby wyjść z nimi przed chatę i sprzedawać. Schodziły zawsze jak ciepłe bułeczki.
To i spróbował. Za zaoszczędzone pieniądze kupił wózek, jukę, kurczaka i całą resztę potrzebnych składników, ulepił 100 dorodnych empanadas i na drugi dzień udał się na rynek. 50 centimos – jak za darmo! Sprzedał wszystko! Za połowę kupił składników na kolejny dzień i ulepił 200. Sprzedało się, co do sztuki! Po tygodniu sprzedawał dziennie 500. Po kolejnym zaczął sprzedawać hurtowo dla „fuentas del soda”**. Zaś po miesiącu kupił drugi wózek zatrudnił chłopaka –  zaczęli sprzedawać w 2 miejscach. I tak to dorobił się 5 wózków i sprzedawał dziennie 2000 empanadas, w caluteńkim mieście. Ożenił się i nauczył żonę przepisu babuleńki i lepili je wspólnie, przez caluśkie*** życie.
Zmarł w wieku 87 lat, tak, tak, zmarł w roku, w którym poznałem Juanę. A kiedy zmywałem u niego gary, miał 82 lata. I ciągle produkował swoje empanadas i dawał pracę młokosom jak ja.

* starszych, lecz zaprzyjaźnionych panów nazywa się tu potocznie „wujkami”

** budki z napojami orzeźwiającymi i przekąskami zwą się w Peru „źródłami lemoniady”

*** zauważyliście nadmiar zdrobnień? Tak właśnie mówią Peruwiańczycy. Starałam się tu przytoczyć opowieść Dilberta taką, jaka była, zachowując jego śliczny styl. Daleko mi do jego potoczystego języka i humoru… i mój hiszpański nie jest wystarczający do naprawdę dobrego tłumaczenia… ale robię, co mogę!