Zabrakło pieniędzy na drewno, żeby zrobić moskitiery. Dyrektorka domu dziecka nie chce dać ani grosza (a raczej: ani centima), moje oszczędności i dary ze zbiórki bożonarodzeniowej się skończyły. A dzieciaki mi spać po nocach nie mogą, ja zresztą też – cała jestem w bąblach od tych paskudnych zancudos.

Co tu robić?

Nakupiliśmy juki, fasolki, jajek i trochę kurczaka. Empanadas, przygotowane wg stareńkiego przepisu z okolic dżungli*, wyszły wyśmienite!!!!

W Peru to jest proste. Nie potrzebujesz papierów, pozwoleń, koncesji. Nie skontroluje Cię żaden Sanepid**. Kiedy masz chęć popracować i umiesz COŚ (np. upiec ciasto), nie zginiesz z głodu.

I oto my, o 7 rano na targu. Senor Dilbert i „esta gringa de Polonia”.

* wg przepisu nieżyjącego już don Rafaela …. który caluśkie swoje życie zbudował na empanadach. Tak tak, wszystko Wam opowie senor Dilbert – już spisuję jego opowieść!

** Zamiast Sanepidu funkcjonuje tu samokontrola społeczna – jeśli nie dochowasz higieny o ktoś się pochoruje po Twoich empanadas, po prostu więcej od ciebie nie kupi!