O tym, jak aktualnie wyglądają lekcje i czy dzieci rozumieją sytuację związaną z pandemią koronawirusa, rozmawiamy z Anną Szczepanowską, nauczycielką w niepublicznej szkole podstawowej Leonardo da Vinci we Wrocławiu.

Jak sobie poradziliście z błyskawicznym przestawieniem się na zupełnie inny, zdalny tryb nauczania?

Od początku postanowiliśmy, że nie zostawimy dzieci samych sobie i będziemy je wspierać w nauce. Mimo że mieliśmy mało czasu na przygotowanie się do tej sytuacji, w ogóle nie pojawiło się pytanie, czy wchodzimy w naukę zdalną, czy nie. Wiedzieliśmy, że musimy się tego podjąć.

Założyliśmy sobie, że będziemy z dziećmi w kontakcie online, wykorzystując do tego dostępne platformy, czyli Skype czy WhatsApp. Pozakładaliśmy konta, stworzyliśmy grupy z klasami. I w poniedziałek, o godzinie 9, okazało się, że w większości przypadków taka forma nauki jest możliwa do przeprowadzenia. 

Jak to wygląda w praktyce?

Dzielimy czas pracy z dziećmi na pracę w streamingu, czyli e-learning w kontakcie bezpośrednim – staramy się prowadzić normalne lekcje. Dzieci dostają także swoje zadania, rozwiązują różne quizy i uczą się samodzielnie. Wchodząc w ten proces, nie wiedzieliśmy do końca, jak uda się to nam przeprowadzić. Wiedzieliśmy jedynie, że musimy być elastyczni.

Jestem nauczycielem młodszych dzieci, w klasie drugiej. Nie byłam w stanie przewidzieć, czy one są w stanie samodzielnie operować narzędziami od strony technicznej. Swoją rolę do wykonania mieli tu też rodzice, którzy przez weekend musieli przeszkolić dzieci w korzystaniu z komunikatorów internetowych. Okazało się, że przy niewielkim wsparciu, dzieciaki są jak najbardziej w stanie temu sprostać. To już chyba to pokolenie, któremu przychodzi to szybko.

Dla nich internet to naturalne środowisko.

Tak. Jestem bardzo zadowolona, że dzieci temu podołały i widać, że poważnie traktują naukę z domu. To nie są wygłupy ani zabawa. Dla nich to nie tylko przyśpieszony kurs technik informatycznych, ale też odpowiedzialności za swoją naukę i dojrzałości emocjonalnej i społecznej. Okazało się też, że kontakt z dziećmi w grupie jest dla nich również wsparciem psychologicznym. Nie czują się same, rozmawiają ze swoimi kolegami i wzajemnie wspierają się. Widać, że to je zbliżyło.

Dzieci rozumieją całą tą sytuację, związaną z koronawirusem? Wiedzą, co dokładnie się dzieje i dlaczego zajęcia nie mogą odbywać się w szkołach?

Wiedzą. Myślę, że rodzice rozmawiali z dziećmi w domach, ale ja też z nimi o tym sporo rozmawiałam, pokazywałam filmy edukacyjne na temat higieny i tego, czym jest ten wirus. Staramy się wprowadzić dzieci w tę tematykę, dając im wsparcie, na tyle, na ile potrafimy. 

Nauczenie zdalne w klasie VII fot. Marcin Sawicz

A macie wsparcie od Ministerstwa Edukacji Narodowej? Dostaliście od nich narzędzia i wytyczne, czy wszystko musieliście organizować sami?

Na pewno nie można powiedzieć, że ministerstwo zupełnie nas zostawiło. Na stronie ministerialnej są wskazówki, są opracowane scenariusze z linkami do różnych platform, filmów edukacyjnych. Czyli w krótkim czasie też zdołali przygotować dla nas przykładowy zarys tego, co można robić. Jednak największy ciężar spoczywa na nauczycielach, żeby dostosować zakres materiału do dzieci i ich umiejętności. Tutaj jest największa praca do wykonania. I nauczyciele to robią. 

Mam też kontakt z rodzicami, którzy są bardzo zadowoleni z faktu, że dzieci mają w ciągu dnia czas nauki zaplanowany, że się angażują, że podchodzą do tego na poważnie. My jako nauczyciele zdaliśmy egzamin, ale rodzice również. Wszyscy widzą powagę sytuacji.

Wymiar czasowy codziennej nauki jest porównywalny do tego, który byłby w szkole?

U nas w szkole ten wymiar jest praktycznie 1:1. Dzieciaki zaczynają od godziny 9 i kończą o godzinie 14.45. Młodsze dzieci mają trochę mniej zajęć, ale jednak prawie do godziny 15 są w gotowości do pracy. Nie jest to praca non stop na łączach, czasem robimy przerwy, czasem dzieci pracują samodzielnie z książkami lub ze swoją platformą. Ale jednak są w ciągłym stanie gotowości, nie mogą zupełnie odstawić nauki, muszą być w pobliżu swojego miejsca pracy.

Czyli rzeczywiście nie są to „koronaferie”?

Absolutnie nie. Nawet nasz wuefista, mimo że ma dość abstrakcyjne zadanie do wykonania, jest w kontakcie z dziećmi i codziennie przesyła im zestawy ćwiczeń, które mają wykonać. Dzieciaki nagrywają krótki filmik, który odsyłają nauczycielowi, a on im zalicza zadanie. Mniej więcej w środku dnia zajęć jest czas na półgodzinne ćwiczenia. 

Jesteście przygotowani na ewentualne wydłużenie okresu zawieszenia zajęć w szkołach? 

Tryb, który wprowadziliśmy, zdaje egzamin, nie ma zagrożenia dla realizacji materiału. To na pewno. Jesteśmy w stanie przeprowadzić to, co powinno być zrealizowane przez ten czas w warunkach szkolnych. Dodatkowym plusem jest duży wkład pracy własnej uczniów. Bardziej bym się obawiała o sferę psychologiczną, zarówno nauczycieli, jak i dzieci. Nie wiemy, jak długo to potrwa. Widać w gronie pedagogicznym pewien niepokój, ale myślę, że w znacznej mierze jesteśmy w stanie zrealizować założenia programowe. 

Foto główne: Dzieci z klasy IIa, której wychowawcą jest Anna Szczepanowska, w poniedziałek rano – w pierwszy dzień nauki zdalnej fot. Marcin Sawicz