Jak mówi stare polskie przysłowie: „W marcu jak w garncu”. Jeśli jednak wziąć pod uwagę prasowe doniesienia o Wrocławiu, to w tym garncu gotuje się głównie wstyd, przygnębienie i niesmak.

Przyzwyczailiśmy się do tego, że o władzach naszego miasta pisze się… różnie, ale za samych siebie wstydzić się nie musimy. Tym razem musimy. Wrocławianie nieraz udowadniali, że są niezwykłymi ludźmi. W marcu również to udowodnili – ktoś z nas zachował się wyjątkowo obmierźle, o czym mogła namacalnie przekonać się załoga ambulansu Państwowego Ratownictwa Medycznego.

W kontekście Wrocławia mogliśmy też przeczytać o śmierci miejscowego kapłana, zaginięciu studenta czy chorobie lokalnego polityka. Nie obyło się też bez informacji wstrząsających – mowa rzecz jasna o sprawie Tomasza Komedy. Marnym pocieszeniem jest fakt, że ta ostatnia jest hańbą dla całego kraju.

Nie zaczęło się dobrze

Miesiąc zaczął się dla stolicy Dolnego Śląska od rozdrapania przez media „świeżej rany”. Portal fakt.pl przypomniał sprawę śmierci Igora Stachowiaka na wrocławskim komisariacie. Redakcja ujawniła, że Adam W., jeden z funkcjonariuszy torturujących zatrzymanego służy w wojsku i jest żandarmem. Niedawno został przeniesiony do rezerwy, ale nadal otrzymuje pobory.

Służby mundurowe wydają się nie dostrzegać jednego aspektu całej sprawy. Chronią kreatury, jakie zagnieździły się w ich szeregach, nie tylko podważają zaufanie do siebie. Hańbią również pamięć swoich kolegów, którzy nosząc takie same mundury zostali ranni albo zginęli naprawdę służąc prawu.

Niespełna dwa dni później, na stronie Wirtualnej Polski, internauci mogli przeczytać o tym, jak we Wrocławiu potraktowano załogę karetki pogotowia. Gdy ratownicy nieśli pomoc pacjentce z dusznością, za wycieraczkę ktoś włożył kartkę z napisem „To nie parking!!!”

Na usta cisną się różne słowa. Najbardziej adekwatne to „kanalia”. Może warto jednak zachować je dla siebie, bo nawet takie osoby mają prawo do składania pozwów. A biorąc pod uwagę poziom moralny tego, kto zostawił opisaną kartkę, prawdę na swój temat mógłby uznać za obrazę.

Polityka po ludzku

Internetowe wydanie Super Expressu oraz Wirtualna Polska wspominały o przygnębiającej sytuacji Dawida Jackiewicza – polityka wywodzącego się z Wrocławia. Były minister i eurodeputowany choruje na raka i niedawno przeszedł ciężką operację. Opisując chorobę Jackiewicz oba serwisy położyły nacisk na to, że „koledzy z PiS-u go opuścili”. Wp.pl rzecz jasna w bezpieczny sposób posłużyła się cytatem i powołała na doniesienia SE, który nazwała tabloidem. Se.pl z kolei „uatrakcyjnił” artykuł zdjęciami Dawida Jackiewicza zrobionymi w szpitalu. Co prawda nie można tego jednoznacznie stwierdzić, ale sprawiają wrażenie wykonanych z ukrycia.

Wirtualna Polska pisała również o wystąpieniu Mateusza Morawiciekiego na Politechnice Wrocławskiej. Było ono związane z 50. rocznicą wydarzeń marca ‘68. Mimo to w tekście położono nacisk na wyjście z sali 93-letniego profesora Ryszarda Krasnodębskiego i tweeta Cezarego Gmyza. Analizując całe wydarzenie i reakcje obu stron politycznej barykady można zastanawiać się tylko nad jednym. Dlaczego stowarzyszenia monarchistyczne wciąż mają tak małe poparcie?

Śmierci i zaginięcie

W połowie miesiąca portal o2.pl donosił o śmierci proboszcza z parafii Świętego Ducha przy ulicy Bardzkiej na wrocławskich Krzykach. Okoliczności tragedii nie są do końca jasne, co otwarcie przyznawał nadkomisarz Krzysztof Zaporoski z Komendy Wojewódzkiej we Wrocławiu. Również rzecznik wrocławskiej kurii, ksiądz Rafał Kowalski przyznał, że jest zaskoczony śmiercią kapłana.

W piątek 16 marca interia.pl pisała o śmierci 57-letniego mieszkańca Wrocławia. Mężczyzna zatruł się tlenkiem węgla. Czad, nazywany cichym zabójcą, zbiera szczególne żniwo w okresie jesienno-zimowym, kiedy wiele osób dogrzewa swoje mieszkania nie zachowując wystarczającej ostrożności. Jeżeli dołożymy do tego niesprawną instalację i urządzenia grzewcze mamy gotowy przepis na nieszczęście.

Artykuł Interii zbiegł się z tekstem Onetu dotyczącym zaginięcia Dawida Woźniaka. 19-letni student spod Złotoryi dosłownie zniknął 6 marca, około godziny 19. Wiadomo, że wracał do akademika idąc właściwie przez centrum miasta. Początkowo posty pojawiające się na facebooku uznano za kolejny głupi żart lub wirus. Tym razem, niestety, opisywały rzeczywistą sytuację.

Bestialstwo w imieniu prawa

Pod koniec pierwszej dekady marca media – zarówno tradycyjne, jak i internetowe – obiegła sprawa Tomasza Komedy. Niewinny człowiek został skazany za gwałt i morderstwo nastolatki. W więzieniu spędził 18 lat. Z etykietą pedofila. Do tej pory pojawiły się już setki tekstów opisujących te wydarzenia, a możemy przypuszczać, że nowe nadal będą się ukazywać. I słusznie, bo o tej tragedii nie powinniśmy zapomnieć nigdy. Tego, co w majestacie prawa, zrobiono Tomkowi Komedzie na pewno powinniśmy się wstydzić.

Treść artykułów opisujących wydarzenia może wzbudzać torsje. Wystarczy wspomnieć jednego z prokuratorów prowadzących sprawę, który otwarcie przyznał, że nie przeczytał akt. A w tej historii czarnych charakterów jest zdecydowanie więcej niż pozytywnych. Nadzieja, że ci ludzie kiedykolwiek odpowiedzą za swoje czyny, jest raczej wątła. A nawet jeśli, to warto się zastanowić jaka kara byłaby adekwatna wobec osób, które przetrąciły życie niewinnemu człowiekowi i skazały go na 18 lat piekła. Starożytność zrodziła procedurę zwaną damnatio memoriae, czyli potępienie pamięci. Polegała ona na usunięciu z dokumentów i dzieł sztuki zarówno imienia jak i wizerunku osoby, która została nią objęta. Tak jakby potomność wstydziła się, że ktoś taki w ogóle zaistniał w historii.