Na nowotwór kości zachorowała w wieku 12 lat. Dla dziecka długotrwała chemioterapia i amputacja nogi to traumatyczne przeżycie. Jednak z tych doświadczeń Ewa Harapin wyszła silniejsza. Dziś, po wygranej walce z chorobą, sama jest wolontariuszką i odwiedza dzieci na oddziale onkologicznym.

Choroba nowotworowa wiąże się z długim i trudnym procesem leczenia, szczególnie dla dzieci. Podczas pobytu Ewy w szpitalu, oprócz bliskich i nauczycieli, odwiedzali ją też wolontariusze. Ewa szczególnie wspomina Kasię, z którą uwielbiała rozmawiać i która łaskotała ją swoimi długimi paznokciami, a także Adę, która przynosiła jej płyty DVD z bajkami i przysyłała pocztówki.

– Dobrze, że takie osoby są, bo dzięki nim czas inaczej płynie, nie myśli się o chorobie, zyskuje odrobinę normalności. To bardzo ważne, ponieważ takim dzieciom właśnie tego brakuje najbardziej. Rodzice i lekarze się martwią, a one chciałyby także pośmiać się i powygłupiać – mówi Ewa.

Wtedy jednak Ewa jeszcze nie planowała zostać wolontariuszką. Trudno w ogóle było mówić o planach, gdy toczyła się walka o jej życie. – To, że wyzdrowiałam, że żyję, sprawiło, że poczułam wewnętrzną potrzebę dzielenia się tym dobrem z innymi. Zapisałam się na wolontariat i zaczęłam działać jako wolontariuszka Przylądka Nadziei – dodaje Ewa.

Początkowo wchodziła na oddział na zajęcia indywidualne, później grupowe. Raz w tygodniu, wraz z innymi wolontariuszami, organizuje czas małym pacjentom, zależnie od tego, co je ciekawi.

Zajęcia w Przylądku Nadziei to m.in. gry planszowe, zajęcia multimedialne i plastyczne. Dzieci uczą się i zdobywają nową wiedzę, której – z powodu choroby – nie mogą poznawać w szkole. Są to przede wszystkim zajęcia grupowe, ale dla dzieci niemogących przebywać wśród liczniejszej grupy prowadzone są także zajęcia indywidualne. Wolontariusze wchodzą do takich dzieci na salę i tam spędzają z nimi czas.

Droga do tego była trudna

Z początku dzieci utrzymują dystans, ale z czasem otwierają się. Mali pacjenci często rozmawiają z Ewą o tym, co sama także przeżyła: o wypadających włosach, o tym, co można jeść, a czego nie. Często pytają też, dlaczego nie ma nogi, ponieważ Ewa odwiedza ich bez protezy.

– Droga do tego była trudna. Nie akceptowałam siebie. Niby wszystko było w porządku: byłam uśmiechnięta, wszyscy uważali, że fajna ze mnie babka. A tak naprawdę sama się w sobie dusiłam. Nie potrafiłam wyjść z domu bez protezy. Musiałam to wszystko przepracować w głowie, żeby zacząć pokazywać się bez niej. Pomógł mi w tym mój chłopak, który uświadomił mi, że mimo niepełnosprawności jestem wartościową kobietą. Że jestem silna, odważna, że jestem sobą. Proteza mnie nie ogranicza, mogę działać i to mnie napędza. Nie ukrywam niepełnosprawności, zaakceptowałam się w pełni – mówi z dumą Ewa.

Wkrótce pomoże w tym także innym. Na dniach rusza projektTrenerzy Wsparcia”, w którym osoby po amputacji będą pomagały innym, które dopiero mierzą się z tą sytuacją. Będą wskazywały instytucje i organizacje, do których można się zwrócić z różnymi problemami, a także wspierały mentalnie swoich podopiecznych.

– Ja nie miałam takiej możliwości, wtedy nie istniał jeszcze ktoś taki jak trener wsparcia. Ten projekt dopiero się rodzi i mam nadzieję, że niedługo pójdzie w świat, bo to niesamowite spotkać się z osobą, która doświadczyła tego samego i która rozwieje wszelkie wątpliwości – mówi Ewa.

W ramach projektu Ewa jeździła na różne szkolenia i miała okazję poznać innych przyszłych trenerów. Spotykając się co dwa tygodnie, mogli się poznać i wymienić doświadczeniami. Teraz, po ukończeniu szkoleń, Ewa czeka na swojego podopiecznego. – Mam nadzieję, że podołam temu wyzwaniu – mówi. Dalsze kroki Ewy będzie można śledzić na jej blogu – Harapinstory.

KAROLINA STACHERA