Austriacki lekarz i zoolog Konrad Zacharias Lorenz, noblista z 1973 roku, napisał świetną, chociaż niewielkich rozmiarów książkę pod tytułem „Tak zwane zło. Naturalna historia agresji”. Ze zdumiewającym szacunkiem opisuje on świat rządzący na przykład szczurami.

Mój serdeczny przyjaciel, z zawodu weterynarz, profesjonalnie zajmujący się eksterminacją (paskudne słowo) tych wszędobylskich futrzaków, ma dla nich równie wielki szacunek. Nawet mnie, w jednym z licznych wywiadów, uhonorował porównaniem (cytuję): Szczury i Stanisław Szelc są to istoty niepojęte, co powoduje, że jestem dumny. Gwoli sprawiedliwości dodam, że ten „Pogromca zwierząt” (taką ma wizytówkę) byłby bezradny w walce ze szczurami, gdyby nie Jego wierna współpracownica, pirenejska pastuszka (bo to dama niezwykłej urody) o imieniu Honda.

Dobra, wracajmy do książki profesora Lorenza, którą wszystkim polecam. Szczury, ogólnie pogardzani współmieszkańcy naszych miast, poza tym, że są zwierzętami obrzydliwymi, roznoszącymi różne paskudne choroby (średniowieczna dżuma to ich zasługa), jednocześnie są naturalnymi czyścicielami resztek, niefrasobliwie produkowanych przez naczelnych (naczelnych, też coś), czyli ludzi. Dość powiedzieć, że gdyby zabrakło ich w miejskich kanałach, wielkie aglomeracje narażone byłyby na rozliczne epidemie. Dorosły szczur utylizuje w swoim krótkim życiu, jak mnie poinformowała wspominana wyżej Panna Honda, około sześćdziesięciu kilogramów odpadów. Należy im się umiarkowany szacunek. Jednak kiedy szczurza populacja przekracza pewną granicę, staje się niezwykle groźna. Z taką właśnie sytuacją mamy do czynienia w bohaterskim Wrocławiu, mieście europejskiej kultury.

Szczury są wszędzie, w biały dzień przechadzają się po skwerach i podwórkach, a wieczorem pętają się nawet po niektórych ulicach. Służby odpowiedzialne za ich dyscyplinowanie zdają się tego nie dostrzegać. Zresztą, być może służby takie nie istnieją, ale istnieje realny problem. Jest źle, bardzo.

Inna sprawa, to plaga gołębi. Istnieje (ponoć) przepis mówiący o tym, że nie wolno dokarmiać gołębi. W wielkich miastach całego świata dokarmianie tych latających szczurów jest obłożone wielkimi karami finansowymi, a w azjatyckim Singapurze można nawet wylądować w kryminale, a nie jest to obiekt marzeń nawet najtwardszych kozaków. W Krakowie, chociaż to Małopolska zaledwie, wszędzie wiszą tablice z przekreślonym gołębiem i odpowiednie służby pilnie tego przestrzegają. Naturalnymi siedzibami tych uroczych brudasów są lasy, gdyż ich odchody (znam brzydsze słowo) to czysty kwas solny. Mieszkam w kamienicy, w której parapety są z miedzianej blachy i wiem, jakie wżery powstają za przyczyną gołębiego… wiecie, Państwo, o co chodzi. Przy okazji, gołębie roznoszą pasożyty i groźne dla naczelnych (ha, ha) choroby. Profesor Lorenz odkrył również, że są to ptaki okrutne, rywalizując potrafią sobie nawzajem wydziobywać oczy. Nic zatem dziwnego, że znany humanista, niejaki Stalin, wybrał je na symbol pokoju…