Najbardziej medialnym i wysokobudżetowym sportem w Polsce niezmiennie jest piłka nożna. Tymczasem we Wrocławiu trwa serial pod tytułem „Miasto ratuje finanse Śląska”. Czy wrocławski klub ma potencjał na bycie prawdziwą sportową wizytówką miasta z solidnymi podstawami finansowymi?

Śląsk od kilku sezonów plasuje się zarówno sportowo, jak i biznesowo w dolnej części tabeli piłkarskiej ekstraklasy. Potwierdza to raport „Ekstraklasa piłkarskiego biznesu”, przygotowany przez EY. Według raportu Śląsk Wrocław jest trzecim najbardziej zadłużonym klubem w ekstraklasie. Co więcej, w ostatnim czasie Gmina Wrocław zaciągnęła 5 milionów złotych pożyczki, by zbilansować budżet i „podarować” Śląskowi jego zadłużenie wobec miasta.
Nawet jeśli to rozwiązanie tymczasowe, pokazuje wyraźny brak pomysłu na wyprowadzenie klubu na prostą i wykorzystanie jego potencjału. A ten jest naprawdę spory. Śląsk dysponuje największym stadionem w polskiej ekstraklasie, gra w jednym z najszybciej rozwijających się miast w kraju i dysponuje wspaniałą tradycją sportową. Przypomnijmy, że jeszcze niedawno, w 2012 roku, Śląsk zdobywał mistrzostwo Polski. Później jednak obrał kierunek w dół tabeli.

Co więcej: miasto, które wciąż łoży na wrocławski klub, medialnie nie zyskuje na tym tyle, ile można byłoby oczekiwać. W części rankingu EY dotyczącej promocji miast wspierających swoje kluby i promujących się przez ekstraklasę (2016/2017 r.) Wrocław zajął dopiero 9. miejsce, a Śląsk wygenerował dla Wrocławia wartość mediową nieznacznie przekraczającą milion złotych. W rankingu lepiej wypadły m.in. Gdynia (wartość mediowa 5,3 mln zł), Białystok (5 mln zł) i Gdańsk (3,5 mln zł). Lepiej od stolicy Dolnego Śląska promują się też takie miasta, jak Płock, Gliwice czy Kielce.

Z powyższych analiz wyłania się zatem obraz średnio zarządzanego klubu wspieranego przez miasto, które nie zyskuje na tym szczególnie dużo w zakresie promocyjnym. Co więcej, kolejne próby znalezienia inwestora kończą się fiaskiem. Potencjał Śląska (i Wrocławia) można porównywać do klubów z wielkich miast, tymczasem „zielono-biało-czerwoni” nie tylko nie mają dużego sponsora strategicznego (nie licząc samego miasta), ale też nie budują klubu biznesowego wśród średnich i mniejszych firm.

W rozwiniętej piłkarsko Europie kluby budują własne stadiony, wykorzystując je biznesowo lub współpracując na tym polu z władzami miast. Tymczasem pomysł, jaki pojawił się w magistracie na Śląsk, sprowadza się do tego, by właścicielem klubu został… Stadion Wrocław. To chyba jedyny przypadek na świecie, gdzie stadion byłby posiadaczem klubu, a nie odwrotnie. Ten przykład dobitnie pokazuje, jak bardzo władze miasta zabrnęły ze Śląskiem w ślepą uliczkę.