W 2010 roku ukazała się książka „Tym razem będzie inaczej” Carmen Reinhart i Kennetha Rogoffa – oboje są ekonomistami, profesorami na Harvardzie. Myśl przewodnia książki mówi, że gdy nadchodzi kryzys, ludzie łudzą się, że jednak tym razem będzie inaczej. Co z kolei świetnie wpisuje się w definicję szaleństwa przypisywaną Einsteinowi – szaleństwo to powtarzanie czegoś wielokrotnie i spodziewanie się za każdym razem innych efektów.

Przeczytaj poprzednie artykuły cyklu „Pieniądze w czasach niepewności”

Jak to się ma do kryzysów? Otóż przeważnie kryzysy, choć różnią się od siebie, mają bardzo wiele podobieństw i ostatecznie bardzo podobne genezy. Bardzo podobnie reagują też ludzie – zawsze istnieje duża grupa ludzi, która wypiera to, co się dzieje i powtarza, że nie ma co panikować, wszystko będzie w porządku, bo przecież tym razem jest inaczej. I przeważnie nie jest. Te mechanizmy są dosyć powtarzalne. Dlatego wiedza o tym, jak przebiegały wcześniejsze kryzysy, może być nam wielce pomocna w przetrwaniu tych przyszłych.

Geneza kryzysu z 2008 roku

Pęknięcie bańki internetowej i ataki z 11 września wpędziły Amerykę w recesję. Zarówno Bill Clinton, jak i George W. Bush, dążyli do realizacji Amerykańskiego Snu, jakim byłby własny dom – któż by nie chciał mieć własnego domu? Gdyby zapytać ludzi, to chciałby każdy. Problem jak zawsze tkwi w możliwościach finansowych.

Zarówno dwie kolejne administracje rządowe, jak i sektor finansowy, zrobiły wiele dla sprawy umożliwienia każdemu Amerykanowi posiadania własnego domu. Amerykański FED w ramach walki z recesją obniżył stopy procentowe, rząd pozmieniał przepisy tak, aby każdego było stać na kredyt, a banki stworzyły system, który umożliwiał szybkie odzyskiwanie kapitału poprzez sprzedaż kredytów. Kredyty udzielane teraz dosłownie każdemu, pakowane były w obligacje, które następnie otrzymywały od agencji ratingowych pieczątkę „AAA” (bardzo bezpieczne) i trafiały na rynek kapitałowy, dzięki czemu kredytodawcy mogli udzielać kolejnych kredytów. 

I tak oto coraz więcej Amerykanów posiadało własny dom. A niektórzy nawet po kilka domów. 

Zgniłe jabłka w rajskim ogrodzie

Można by pomyśleć, że w tych sielskich okolicznościach już na zawsze zapanuje sielska atmosfera szczęścia i radości. Jednak ogólne wrażenie psuło kilka spraw. 

Skoro kredyt było dostać łatwiej – o co zadbał rząd i banki – brali je także ludzie, którzy nie byli w stanie ich spłacić. Te „bezpieczne” obligacje tak naprawdę nie były aż tak bezpieczne. Banki inwestycyjne pakowały kredyty do obligacji tak, by w każdej paczce znalazło się trochę dobrych, ale też trochę złych. W innym wypadku nikt o zdrowych zmysłach nie zainwestowałby swoich pieniędzy w instrument oparty o najgorsze kredyty – towar niesprzedawalny. 

Agencje ratingowe przybijały pieczątkę „AAA” ponieważ gdyby tego nie zrobiły, banki poszłyby do konkurencyjnych agencji. 

Skoro wszyscy kupowali domy, ich ceny szły w górę, a wraz z nimi ceny materiałów, płace w sektorze budowlanym etc. Gospodarka zaczynała się mocno nagrzewać i bank centralny podjął decyzję o tym, żeby zacząć podnosić stopy procentowe. Ponieważ najbardziej opłacalne były kredyty o zmiennym oprocentowaniu, raty zaczęły iść w górę, a wraz z nimi odsetek niespłacalnych kredytów. 

W filmie Big Short traktującym o kryzysie subprime, jest taka scena, w której dwaj przedstawiciele firmy chcącej grać przeciwko rynkowi nieruchomości odwiedza kredytobiorców. W jednym z domów dowiadują się od najemcy, że imię, na jakie został zaciągnięty kredyt, to imię psa właściciela. A więc kredyt został zaciągnięty na psa, jest niespłacany od trzech miesięcy, a mimo to najemca płaci czynsz. To idealne podsumowanie sytuacji, która wówczas panowała na rynku.

Krach

Załamanie rynku kredytowo-mieszkaniowego obnażyło jeszcze jeden problem – rynek finansowy „upakowany” był w obligacje bazujące na długu, które w sposób gwałtowny stawały się bezwartościowe. W efekcie banki i instytucje finansowe popadły w gigantyczne kłopoty finansowe, a na rynku pojawił się wielki brak zaufania – wszyscy chcieli się pozbyć tych papierów, ale nikt nie chciał niczego kupować. 

Przez pewien czas prowadzony był program ratunkowy, który zainicjował ówczesny sekretarz skarbu Henry Paulson (wcześniej prezes i dyrektor wykonawczy w jednym z największych banków – Goldman Sachs). Program polegał na tym, że z pieniędzy podatników ratowano instytucje finansowe, które znalazły się na skraju bankructwa.

15 września 2008 roku upadł Lehman Brothers – czwarty, największy bank inwestycyjny w USA. Decyzja o nieudzielenia wsparcia dla banku podyktowana została zapewne faktem, że bank był zbyt mocno umoczony i nie było już takich pieniędzy, by można go było uratować. 

Upadek Lehmana uruchomił dalszy ciąg wydarzeń, a kryzys rozlał się najpierw na całe Stany Zjednoczone, a później także i na świat. 

Następstwa

Jednym z najpoważniejszych następstw, które wywarły olbrzymi wpływ na świat po kryzysie, było wprowadzenie w życie przez banki centralne procederu zwanego luzowaniem ilościowym. Nieco mniej ładna nazwa to dodruk pieniądza. W oficjalnej narracji dodruk zmniejsza ryzyko płynnościowe na rynkach i pobudza gospodarkę do działania. 

Jeżeli jednak zastanowimy się nad tym głębiej, przekonamy się, że dodruk pieniądza niesie ze sobą także sporo złego. Wyobraźmy sobie taką uproszczoną sytuację: mam 10 tys. złotych. Na rynku znajdują się dobra, za które mogę zapłacić 10 tys. złotych. Bank centralny wydrukowuje również 10 tys. złotych. W sumie na rynku znajduje się 20 tys. złotych i dobra, które wcześniej warte były 10 tys. złotych, ale teraz można je sprzedać za 20 tys. złotych. 

Dodruk pieniądza powoduje utratę jego wartości. Nikt nie zabrał nam pieniędzy. Nominalnie mamy tyle samo. Ale w sumie pieniędzy jest więcej, więc możemy za nie kupić mniej. Czyli… 

…tak jakby zostaliśmy okradnięci. 

Ale elegancko, w białych rękawiczkach, bez żadnych śladów, poszlak i podejrzanych. Po prostu, gdzieś się to rozpłynęło panie władzo. Zresztą komu się poskarżyć, skoro to władza drukuje?

Rozwiązanie?

Jednym ze sposobów, w jaki posiadacze kapitału ratowali swoje pieniądze w 2008 roku, było złoto i srebro. 1 września 2008 roku uncja złota na giełdzie towarowej kosztowała ok. 740 dolarów. W ciągu kolejnych 4 lat jej cena wzrosła do 1 828 USD. Później oczywiście spadła, jednak chodzi o zobrazowanie pewnej reguły. W analogicznym okresie srebro z 9,14 USD podskoczyło do prawie 46 dolarów. 

Jak będzie tym razem? Inaczej czy tak samo? Odpowiedź na to pytanie pozostawię każdemu do indywidualnego przemyślania. Jednak warto powiedzieć, że tym razem luzowanie ilościowe prowadzi nie tylko amerykański FED i Europejski Bank Centralny. Po instrument ten sięgnęło bardzo wiele banków centralnych na całym świecie – również Narodowy Bank Polski.

Artykuł powstał we współpracy z firmą Goldenmark

Foto: Markus Winkler on Unsplash