Rynek pracownika kontra młodzi ludzie na wiecznych śmieciówkach. Albo kolejny artykuł o roszczeniowym pokoleniu. I nieodparte wrażenie, że to pokolenie jest pracowite, tylko liczą się dla niego inne wartości.

Ze statystyk i opracowań właściwie nic nie zrozumiałem. Oficjalne komunikaty zarówno firm czy instytucji, jak i organizacji zrzeszających młodych pracowników, na pewno są majstersztykiem promocji i dbania o wizerunek. Czasem da się uzyskać z nich konkretne liczby, ale niewiele więcej. Dość szybko dotarło do mnie, że jedyne, co mogę zrobić, to wstać od biurka i porozmawiać z ludźmi.

I tylko jedna sprawa wciąż nie dawała mi spokoju. Każda kolejna rozmowa zaczynała się praktycznie tak samo. „OK, powiem jak to wygląda w naszej branży, ale nie oficjalnie, bo nie chcę mieć problemów”. Strach przed utratą pracy? Wszyscy tłumaczyli to w ten sposób. Ale to wyjaśnienie ciągle wydaje mi się trochę za proste.

„Godna” płaca dla młodych

O nadmiarze obowiązków, niskich płacach i elastycznych formach zatrudnienia, czyli tak zwanych śmieciówkach, dziennikarze, nawet z ogólnopolskich redakcji, zaczynają mówić już otwarcie. Tego typu wypowiedzi można spotkać np. w dyskusjach na Facebooku. Co ciekawe, takie warunki pracy są dość powszechne w redakcjach, które walkę o „godną płacę dla młodych” niemal codziennie tapetują swoje strony główne.

– W swojej redakcji napisałam ponad 20 tekstów informacyjnych. Jedna trzecia z nich trafiła do wydania papierowego. Łącznie dostałam za to niecałe 700 zł. Na początku zbierania materiału mnie to jeszcze szokowało. Przygotowanie jednego artykułu zajmowało mi około 2 dni – usłyszałem od młodej dziennikarki. Podziwiam zaangażowanie, tylko powiedz mi proszę, czy warto…?

Początkujący dziennikarz często ma drugą pracę, za to rzadko kiedy ogląda przelewy na więcej niż 1000 złotych. Nawet dużo później i na teoretycznie wyższych stanowiskach stawki nadal nie robią wrażenia. Przeciążenie pracą, zniechęcenie i bierność są codziennością większości redakcji. Na garstce pasjonatów rzetelnej grupy zawodowej nie można zbudować.

Zresztą niektórzy od samego początku myślami są w innej pracy. Kilkumiesięczne, bezpłatne staże w wielu telewizjach często są traktowane jako wpis w CV, mający dać przepustkę do pracy w public relations. Na pewno przygotowują do obowiązujących tam stawek.

Jeśli wpiszemy w Google frazę „pensja stażysty w dziale PR”, to pierwszy nagłówek, jaki się pojawi będzie brzmiał: „Stażyści w branży PR mogą zarabiać nawet 1600 zł na rękę”. To przestaje być śmieszne po kilku minutach rozmowy z kimś, kto w ten sposób pracuje. Okazuje się, że kluczowe jest tu słowo „nawet”.

No i siedzę i słucham, jak „młody, wykształcony, z wielkiego miasta” opowiada o rozwoju, prestiżu, samorealizacji. Kiedy mam okazję dojść do głosu, ponawiam pytanie o formę zatrudnienia i stawki, a ten jak tybetańską mantrę powtarza o ambitnej pracy i nowych wyzwaniach. Dobra, stary, wybacz, że będę typową cebulą, ale z czego ty żyjesz?

– Biologicznie? Z kalorii. Dziennie trzeba dostarczyć około 2000. Następnie w procesie… OK, PR-owca nie przegadam, ale chyba już wiem.

Niewiele lepiej jest w trzecim sektorze. Jeśli ktoś ma szczęście i nie skończy jako wolontariusz, może liczyć nawet na umowę o pracę z najniższą krajową. Na jedną taką historię słyszałem jednak trzy o stypendiach stażowych z urzędu pracy. To około 1000 złotych. Takie oferty pochodzą od rozpoznawalnych fundacji i stowarzyszeń.

„Średnia ratunkowa”

– Wiesz, gdzie możesz zobaczyć młodą pielęgniarkę? Na pornhubie. – Jeśli mówi to osoba wykonująca zawód, to zaczynamy od trzęsienia ziemi. Hitchcock byłby zadowolony. Mnie treść rozmowy nastraja raczej pesymistycznie. Trudno patrzeć z nadzieją na przyszłość zawodu, w którym prawie 40-letnia kobieta ma ksywkę „młoda”.

W sumie trudno się dziwić, że młodszych „młodych” nie ma zbyt wiele, skoro początkowa stawka to jakieś 1800 złotych na rękę. No ale przecież ktoś to pielęgniarstwo studiuje.

– Oczywiście. To naprawdę wymagające studia, ale trzeba też znaleźć czas na samokształcenie. Dokładnie naukę języków – mówi jedna z pielęgniarek.

Idźmy dalej. Według portali opisujących wynagrodzenia ratownicy medyczni powinni zarabiać około 2200 złotych na rękę.

– Zależy od pory roku. Od stycznia do maja łapię się na tą „średnią ratunkową” – zdradza jeden z ratowników. Ciekawy zwrot. Ale nie rozumiem, co ma do tego pora roku? – W tym okresie zaczyna się maturalna panika, więc dorabiam korkami z biologii.

Sytuacja młodych lekarzy nie odbiega od medycznej normy. Tuż po dyplomie zarabiają niecałe 1500 złotych. Taki staż trwa 13 miesięcy. Przy takim wynagrodzeniu to chyba bardziej 7. rok studiów niż praca. Pensje rezydentów są określone i zależą od specjalizacji i czasu pracy. Miesięczne wynagrodzenie powinno wahać się między 2300 a 2800 złotych netto. I to też nie do końca.

Szpital to nie Biedronka. Tu nie każdy ma umowę o pracę w pełnym wymiarze godzin. Zlecenia, samozatrudnienie, kontrakty, mnogość miejsc pracy. No tak, powinienem się tego spodziewać. Ale chyba jakoś można wyliczyć zarobki początkujących lekarzy.

– Ja wyciągam od 2200 do 2600. Zależy od miesiąca. Kiedyś z kolegą ułożyliśmy wzór na wynagrodzenia w ochronie zdrowia. Ilość miejsc pracy razy 0,7 daje pensje netto w tysiącach. Wymyśliliśmy to przy butelce wódki. Na koniak ani whisky młodego lekarza nie stać – mówi jeden z nich.

Z minimalną pensją sporo się nauczysz

Medyków mamy z głowy, to weźmy się za prawników. Od zawsze kojarzyli się z zamożnością. Scenarzyści filmowi odwalili kawał rzetelnej roboty. W czasie jednej z rozmów mówimy o „Ally McBeal”. Ci, którzy oglądali ten serial w dzieciństwie, właśnie wchodzą na rynek pracy. I wchodzi ich zdecydowanie za dużo. Tylko jedna z wrocławskich uczelni rok w rok wypuszcza na rynek pracy setki nowych absolwentów. W ciągu ostatnich lat również ilość miejsc na aplikacjach znacznie się zwiększyła. Mniej więcej dziesięciokrotnie w ciągu dekady. Wszyscy nie będą w stanie osiągnąć przyzwoitego poziomu.

– Stawka 700 złotych miesięcznie nie robi na mnie wrażenia – mówi młody prawnik. Stary, chyba miałeś na myśli dziennie? – Po studiach możesz trafić do prawniczego korpo i zarabiać 1700-1800. Praca polega na kopiowaniu kolejnych pism i zmienianiu danych odbiorcy. Alternatywa to mała kancelaria. Możesz się sporo nauczyć, ale licz się z minimalną pensją albo nawet z rejestracją jako bezrobotny. Jeśli pracodawca i patron są wobec ciebie przyjaźni, to będą oczekiwać, że zrobisz, co do ciebie należy, a potem masz czas na boki – zdradza absolwent prawa.

Prawnicze boki to nie tylko słynne zastępstwa procesowe, ale też obsługa firm, pozwy rozwodowe, umowy, wezwania do zapłaty czy ugody. Tyle tylko, że każdy aplikant jest zobowiązany do dość wysokich opłat – około 6000 złotych rocznie, więc na wstępie od pensji trzeba odjąć 500 zł. Średnio, bo opłaty nie są rozłożone na raty. Przeciętny młody prawnik, zarabiając ponad 2000 złotych miesięcznie, nie powinien narzekać.

Dwie wielkie, międzynarodowe korporacje

No to co z tym rynkiem pracownika? Owszem, jest. O pracowników – również młodych i bez doświadczenia zawodowego – walczą dwie wielkie, międzynarodowe korporacje: Lidl i Jeronimo Martins. W dodatku obie firmy są na tyle transparentne, że wysokość stawek dostałem na piśmie. Miła odmiana. Oficjalne informacje o najniższych pensjach mówią o ok. 2000 i 1900 złotych netto na początku kariery, i to na umowę o pracę. Premie kwartalne, czasem roczne. Plus paczki świąteczne, opieka zdrowotna, wyprawki i inne benefity.

W dużych miastach zarobki już na wejściu są jeszcze wyższe. – Poziom wynagrodzenia różni się w zależności od lokalizacji sklepu oraz związanych z nią kosztów życia – dość enigmatycznie określa to Aleksandra Robaszkiewicz, communication manager Lidla.

Biedronka nie ma takich oporów. We Wrocławiu kasjer sprzedawca zaczyna od 3000 złotych brutto. Dwa lata później szeregowy pracownik wrocławskiego Lidla może spodziewać się comiesięcznych przelewów w kwocie ponad 2600 zł. W Biedronce muszą poczekać rok dłużej, ale ci, którzy zaczęli pracę w 2015, wypełniając PIT za ten rok, w rubryce netto wpiszą niekiedy nawet 33 000 zł.

Koszty życia, czyli samemu lub u rodziców

Spiszmy i podsumujmy koszty życia we Wrocławiu. Zakładamy plan minimum. Pokój dla jednej osoby z opłatami to około 900 złotych. Bilet miesięczny – 100 złotych. Komórka, internet, Netflix albo ShowMax – niech będzie też 100 złotych. Wyżywienie w opcji dyskontowej z małym udziałem sklepów osiedlowych i okazjonalnym jedzeniem na mieście – jakieś 600 złotych. Pozostałe koszty życia to następne 200 złotych. Razem około 1900 złotych. Wnioski? Kasjer w Biedronce czy Lidlu praktycznie od pierwszej pensji zaczyna samodzielne życie. I coś zaczyna mi nie grać.

– Są rynki, na których spółkom z wielu branż jest trudniej pozyskać pracownika. Dotyczy to dużych miast, stref ekonomicznych czy województw na zachodzie kraju – twierdzi Monika Loch, regionalny kierownik personalny z Jeronimo Martins Polska S.A. – Jednak takim firmom, jak nasza, które prowadzą konsekwentną politykę kadrową, w tym regularnie przyznają pracownikom podwyżki oraz inwestują w rozwój zatrudnionych, jest łatwiej pozyskiwać pracowników, nawet mimo trudnego otoczenia – dodaje.

A co na to menedżerowie średniego szczebla? – Miło, że pani kierownik napisała „łatwiej”, a nie „łatwo”. Łatwiej nieść pół tony niż tonę, ale i tak jest to trudne. Skoro nie mamy problemów z pracownikami, to dlaczego wywieszamy ogłoszenia po ukraińsku? – pyta pracownik.

Nie mam pojęcia. Ale skoro rozmawiałem głównie z ludźmi, to o komentarz ekonomisty raczej nie będę prosił.

– Jako społeczeństwo jesteśmy coraz bogatsi. Na młodych nie ciąży już tak silna jak dawniej presja, żeby jak najszybciej przejść na własne utrzymanie – mówi Agnieszka Roguska, certyfikowana psychoterapeutka Gestalt. – W swojej praktyce mam do czynienia głównie z takimi osobami: młodymi i pozostającymi na utrzymaniu rodziców. Podjęcie pracy np. w dyskoncie spożywczym uznaliby po prostu za wstyd. Te osoby stawiają na inne aspekty pracy: samorozwój, zdobywanie doświadczenia czy właśnie prestiż społeczny. Mogliby się też spotkać z zakazem rodziców – dodaje Agnieszka Roguska.

No tak. Nikt nie może zabronić rodzicom kochać i utrzymywać swoich dzieci, a tym dzieciom mieć ambicje i marzyć. Najlepsi prawnicy wybiją się już podczas aplikacji, a reszta skończy w korporacjach. Dziennikarze? Jedna z moich rozmówczyń powiedziała, że to piękny zawód i warto go uprawiać, jeśli ma się inne źródło dochodów. Poza tym dobry bloger ma dziś więcej czytelników niż niejedna redakcja. I chyba już tylko pielęgniarek, ratowników i lekarzy jest mi żal. Miałem pisać o wyborze między prestiżem a zarobkami i nawet nie wiem, dlaczego ich w to włączyłem. Ale jeśli jesteśmy przy zdrowiu, to skoro „specjalistka od duszy” niemalże rozbiła mi koncepcję tekstu, to może „specjalistka od ciała” ją poskłada.

 

Smutne poranki

– Mogę korzystać z aktualnych podręczników i nowych publikacji, bo mój kuzyn ogarnia TOR-a i ma w pracy swobodny dostęp do kolorowej drukarki. A w ogóle da się jakoś żyć dzięki temu, że większość wspólnych wydatków pokrywa mój chłopak. Nie, to nie tak. Jesteśmy w podobnym wieku, a poznaliśmy się w czasie studiów. Jest „humanistą”. Tylko że olał propozycję doktoratu i od ponad dwóch lat pracuje w dyskoncie – mówi młoda lekarka.

– Wiesz, z tego można ułożyć do snu mnóstwo zabawnych scenariuszy. Tylko potem się budzę, jadę na jakiś kolejny dyżur i czuję się tak dziwnie, że nawet nie chce mi się już powtarzać słówek z norweskiego – puentuje.