Nocny Wrocław od dekad obrasta sprzecznymi legendami. Jedni mówią o nowoczesnym, otwartym mieście spotkań, w którym nic nikomu nie może się stać. Inni, że to prawie strefa wojny, w której po zmroku powinno się łączyć w konwoje i wynajmować ochronę.

Postanawiam to sprawdzić na własnej skórze i przejść w nocy przez jak najwięcej dzielnic oraz osiedli naszego miasta. Żeby było ciekawiej, zamierzam zrobić to w weekend.

Dworce już nie odstraszają
Jeszcze parę lat temu dworców PKP i PKS nie można było nazwać wizytówką Wrocławia. Historia o facecie, który dostał w gębę zaraz po wyjściu z budynku i – leżąc na ziemi – patrzył na świecący nad ulicą Piłsudskiego (dawniej Świerczewskiego) neon „Dobry wieczór we Wrocławiu”, już dawno stała się mitem. Każdy ma kolegę, którego koledze się to przydarzyło. Niemal każdy.

No i pobliska stacja Statoil (dawniej CPN) – mekka amatorów płatnych uciech z cienkim portfelem. Z usłyszanych o niej historii mógłbym napisać powieść, ale literatura faktu by to raczej nie była.
Dziś po tamtych czasach nie pozostał już nawet ślad. Stoi odnowiony Dworzec Główny PKP, który spokojnie pasowałby do Drezna czy Genui, i dworzec autobusowy pod Vroclavią – kolejną galerią handlową w mieście. Jednak zapotrzebowanie na powierzchnie handlowe to kwestia dyskusyjna, a estetyka to rzecz gustu. Ale kwestie bezpieczeństwa można oprzeć na faktach. A fakty są takie, że na dworcach nie spotkamy już śpiących bezdomnych ani narkomanów żebrzących o pieniądze na następną działkę. Robiąc materiał o niebezpiecznych miejscach Wrocławia, nie mam tutaj czego szukać. Kręcę się jeszcze chwilę w okolicach bocznego przejścia pod torami. Kiedyś w pobliżu stali streetworkerzy i przychodziło sporo narkomanów, żeby wymienić igły i strzykawki. To było kiedyś. Dzisiaj odpuszczam i idę na autobus. Pora ruszyć tam, gdzie może się coś dziać – na słynny „Trójkąt”.

„Trójkąt”, czyli to miasto jest za małe na slumsy
Na przystanku Wróblewskiego spotykam trzech metalowców. Nic dziwnego: klub Ciemna Strona Miasta jest niecałe 100 metrów stąd. Skórzane kurtki i glany oczywiście mają, ale fryzury i długość włosów sugerują, że w poniedziałek o 8 rano usiądą za biurkiem. A i wiek raczej przywodzi na myśl młodość 2.0, no może bardziej 2.5.
Po chwili czuję intensywny zapach marihuany. Odruchowo odwracam się w stronę metali, ale to nie oni. Nie palą nawet zwykłych papierosów, a to, co wziąłem za puszkę piwa, okazuje się energetykiem. Za to pod wiatą przystankową siedzi i pali coś para w wieku około 25 lat. Robi się ciekawie, a to dopiero plac Wróblewskiego. W dodatku nie ma jeszcze północy. „Trójkąt” wydaje się trzymać poziom.
No właśnie – wydaje się. Najgroźniejsza ponoć część Wrocławia dość mocno mnie rozczarowała. To znaczy w każdych innych okolicznościach pewnie byłbym zadowolony, że udało mi się przejść całe Przedmieście Oławskie bez żadnych problemów, ale tym razem nie na to liczyłem.

Najniebezpieczniejszym momentem było spotkanie (w sumie dość odległe) około dziesięcioosobowej, głośnej grupy młodych ludzi w pobliżu skrzyżowania Kościuszki i jednej z ulic łączących ją z Traugutta. Patrzyłem na nich chyba zbyt długo, bo spytali o powód tej obserwacji, przypisali pasywny homoseksualizm i kazali sobie iść. Może nie dokładnie takimi słowami, ale wydaje mi się, że dość dobrze oddałem sens otrzymanego komunikatu. Chyba nie muszę dodawać, że wykonałem polecenie bez jakiejkolwiek dyskusji.
Funkcjonariusze policji po odpowiedź na wszystkie pytania odsyłają do rzeczników prasowych. Ale mnie nie wystarczą oficjalne komunikaty czy statystyki. Chcę wiedzieć, jak to naprawdę jest z wrocławskim „Trójkątem”, Kleczkowem czy Brochowem. Czy to nasz odpowiednik brazylijskich fawel, czy historyczne dzielnice, które odzyskują dawny blask.

– Prawda jest taka, że Wrocław jest po prostu za mały, by mieć slumsy. Kleczków to około 1/3-1/4 km kw., słynny „Trójkąt” jakieś 1,5-2 km kw. – jeżeli mówimy o tym dużym, między Oławą a torami, bo ten mniejszy jest porównywalny z Kleczkowem. Największy jest Brochów, ale jak się odliczy ogródki, parki itd., to zostaje trochę więcej niż »większy« „Trójkąt” – wyjaśnia policjant z wrocławskiej prewencji. – Od zbiegu Mościckiego i Chińskiej do Gazowej czy Buforowej jest po około 2,5 kilometra. Jak jedziemy Trzebnicką, to możemy zrobić podkowę do Reymonta i z powrotem w trzy minuty. Całą Traugutta, Kościuszki i wrócić Pułaskiego znowu do Traugutta w pięć minut. I nie mam na myśli jazdy na sygnale, ale w ramach zwykłego patrolu – dodaje policjant.

Blokowiska, papieros i buch
Podobnie złą sławą owiane są blokowiska. Największe skupisko bloków we Wrocławiu ciągnie się od placu Jana Pawła II po Pilczyce na północy i Nowy Dwór na południu. Tak daleko nie zamierzam iść, ale może po drodze na Popowice czy Gądów zobaczę coś ciekawego. Zobaczyć, nie zobaczyłem, ale usłyszałem.

– Przepraszam! Ma pan papierosa? – słyszę za sobą gdzieś między Popowicką a Legnicką. Odwracam się, żeby sprawdzić, kto pyta. I jakoś ani to „przepraszam”, ani „pan” nie pasują mi do postury, stroju i fryzury (a raczej łysiny) młodego chłopaka, który mnie zagadnął. Nawet „papieros” wydaje się wepchnięty na siłę w miejsce „fajki” czy „szluga”. Palę elektryka, ale mam też zwykłe.

W ciągu 5 minut dokładnie poznałem historię jego związku ze zdradziecką dziewczyną, która odeszła do innego i zabrała mu małego synka. Wszystko przez raptem rok, który spędził w więzieniu. Kiedy spalił, zapytał o drugą fajkę. – Na później. Normalnie nie palę, rzuciłem. – Taa. Jasne. – Ale po skunie dalej mnie ciągnie. Jak chcesz bucha, to mów – nawet nie zauważyłem, kiedy przeszliśmy na „ty”. Chyba w momencie, gdy podsunął mi lufkę prawie pod nos. Kiedy odmawiam, pyta, czy on może. Bo jak mi przeszkadza, to odsunie się ze dwa kroki. Ot, taka kultura!
Wiem – to nie był small talk z przypadkowo spotkaną osobą. Gdyby był pijany, pod wpływem innego narkotyku albo zwyczajnie znudzony, spotkanie mogłoby się skończyć dla mnie źle. Pewnie powinienem jak najszybciej odejść, wzywać pomocy i zadzwonić po policję w momencie gdy wyciągnął narkotyki. Pomijam fakt, że w najlepszym wypadku zwyczajnie by uciekł, a o najgorszym nie chcę nawet myśleć. Ale ten człowiek po prostu nie chciał mi nic zrobić. Gdyby nie zauważył dymu z mojego Provoga, pewnie nawet by nie podszedł.

– Miałeś szczęście, że trafiłeś na starszego gościa. Takiego, który najprawdopodobniej nie używa nowych wynalazków – mówi mi terapeuta uzależnień. – Powinniśmy walczyć ze wszystkimi narkotykami i pod nazwiskiem ci tego nie powiem, ale wolę, żeby młodzi palili marihuanę czy skuna niż brali dopalacze. Niech nawet wciągają amfetaminą, ale trzymają się z daleka od tego gówna. I to nie jest tylko moje zdanie – dodaje.

Najgorsi są po dopalaczach
To ostatnie akurat mnie dziwi. O amfetaminie krążą wśród młodych legendy, jakoby pomagała się uczyć. Po kresce można ponoć opanować materiał do trudnego egzaminu w jedną noc. To bzdura: amfetamina daje energię, ale głównie do aktywności fizycznej. Dość często ta aktywność wyraża się przez bójki. I niby ma być mniej groźna niż dopalacze?

– Amfetamina wywołuje poważne problemy psychiczne, ale dopiero przy dłuższym stosowaniu. Po jednorazowym zażyciu nawet sporej dawki postrzeganie wciąż funkcjonuje w granicach realnej rzeczywistości. Po dopalaczach już nie. Dzieciak weźmie to świństwo, wyjdzie na ulicę i zaatakuje przypadkowego przechodnia, bo zamiast niego będzie widział zombie, wampira, kosmitę czy to, co mu się aktualnie wkręci. To jest totalny odjazd – wyjaśnia terapeuta uzależnień.
Jeśli regularnie czyta się serwisy internetowe, to trudno uchwycić tydzień, żeby nie pisały o kimś, kto po zażyciu dopalaczy wylądował w szpitalu. Temat obrósł już legendami. Próbuję ustalić, jak to wygląda „od kuchni”. Udało mi się porozmawiać z pielęgniarką pracującą od kilku lat w Dolnośląskim Centrum Zdrowia Psychicznego, czyli dawnym „szpitalu na Kraszewskiego”.
– Oddziały psychiatryczne w ogóle są najcięższe i najbardziej niebezpieczne dla personelu. Na to trzeba się uodpornić i być przygotowanym. Ale kiedy rano schodzi się z dyżuru i spotyka kogoś z oddziału, na który w nocy karetka przywiozła pacjenta po dopalaczach, to jest tylko takie: „Uf, dobrze, że to nie do nas!”. A o liczby, dane i oficjalne stanowisko pytaj dyrekcji. Ja nie powinnam ci mówić nawet tego – zastrzega pielęgniarka.

Żyje w zgodzie, ale boi się
Jest już sporo po trzeciej. Pora kończyć wędrówkę i iść spać. Spaceruję po Krzykach
– gdzieś od Arkad Wrocławskich bocznymi drogami kieruję się w stronę skrzyżowania Armii Krajowej i Bardzkiej. Nazwy małych uliczek kompletnie nic mi nie mówią i nie wiem nawet, czy jestem na Hubach, Południu a może na jakimś jeszcze innym osiedlu. Nie czuję się specjalnie zagrożony. Może to kwestia dobrej pracy służb mundurowych i miejskiego monitoringu. Może tego, że przed moją nocną eskapadą kupiłem dobry gaz pieprzowy. Może istotnie Wrocław jest tak bezpiecznym miastem. A może to zwykły zdrowy rozsądek, który każe mi omijać zamknięte podwórka, nie wpatrywać się w grupki siedzące na ławkach i przystankach czy zmienić stronę ulicy, kiedy z naprzeciwka idzie głośne i liczne „towarzystwo”. To naprawdę wszystko, co robię.

W okolicach Armii Krajowej, jakieś 25 metrów ode mnie, widzę mężczyznę z niskim wózkiem. Złomiarze muszą bardzo wcześnie zaczynać pracę. Kiedy podchodzi bliżej latarni, widzę, że w wózku coś się lekko porusza. Mężczyzna pochyla się, głaszcze zwierzę i daje mu mały smakołyk.
– Co się stało pieskowi? – pytam, podchodząc. – To, co panu też się kiedyś stanie – odpowiada. Widząc moje niezrozumienie, dodaje: Starość. Po prostu starość.
Rozmawiamy o tym, jak się tutaj żyje. Czy jest bezpiecznie? Starszy pan mówi, że nie ma tygodnia, by nie słyszał, że komuś wybili szybę w samochodzie, okradli czy pobili. Ale jemu nigdy nic się nie stało. Żyje w zgodzie z sąsiadami i nikogo nie zaczepia. Nie wyręcza policji i nie zwraca uwagi młodym. Kiedy miejscowe pijaczki pytają go o drobne, to woli oddać tę złotówkę czy dwa złote. Jego żona postępowała podobnie, ale kiedyś i tak popchnęli ją i wyrwali torebkę. Czy się boi? Tak.

Byle (nie) do wiosny
Rzecznik straży miejskiej mówił mi, że więcej interwencji zdarza się w weekend niż w tygodniu. Znajomy policjant rozwija wątek czasu na dłuższy okres. – Jak jest zima, to musi być zimno. A jak jest zimno, to ludziom nie chce się wychodzić. Piją i imprezują w domach albo w piwnicach czy na strychach. Biologicznie przestępca jest takim samym człowiekiem jak każdy i na mrozie marznie. Ale kiedy się ociepli, oni wszyscy wyjdą na ulice i podwórka, na które wolałeś nie zapuszczać się nawet w lutym.
Ze spaceru wracam autobusem. Jest prawie pusty i mogłem spokojnie zamienić kilka zdań z kierowcą. Mówi, że jeździ na różnych liniach i chyba nie ma części miasta, po której by nie kursował również w nocy. Przez lata nie zauważył żadnej reguły odnośnie niebezpiecznych miejsc.
– Tak samo może się zdarzyć bójka na Kazimierza Wielkiego, jak i pół roku spokojnych przejazdów z Nadodrza na „Trójkąt”. Rozsądek trzeba zachowywać zawsze, ale najważniejsze to po prostu mieć szczęście – wyjaśnia kierowca nocnego autobusu.