„Wieże i gmachy zawalały się, rzeki występowały z łożysk,
a ludzie nagłym strachem zdjęci, od zmysłów i rozumu odchodzili.”
Jan Długosz

Jako pierwszy runął Sky Tower. Nie sądziłem, że brzęk szkła może być aż tak ogłuszający. Zupełnie jakby w jednej sekundzie roztrzaskały się tysiące luster, w których jeszcze chwilę temu ludzie patrzyli na swoje odbicia.

Jako drugi złożył się Globis. Niby domek z kart. Pozbierałem z chodnika damy i króle, czerwone serca i czarne koniczyny. Schowałem do kieszeni talię.

Jako trzecie rozsypały się Arkady Wrocławskie. Na ulicy mnóstwo kolorowych drobinek po neonach. Nabrałem okruchy w garść, a kiedy zdmuchnąłem, zamrugały w słonecznych promieniach.

Dalej: Rynek – wygasły nimb i głowa Jana Chrzciciela, która spadła z herbu; Hala Ludowa – jak spalony od fajerwerków tort z okazji tysiąclecia miasta; Most Rędziński, którego przęsła płyną w Odrze niczym zgaszone zapałki.

A kiedy zatrzęsła się ziemia pod cmentarzami, słychać było dźwięk, jakby o ściany plastikowych pudełek uderzały kości do gry.

To nie jest gra – mężczyzna wyłączył tablet.

Co to więc jest?

Aplikacja –  dodała dziewczyna i poprawiła szminką usta.

Poddasze kamienicy zaaranżowali na loft, którego dużą część zajmowały komputery. Mężczyzna był programistą, młoda kobieta – grafikiem. On znał języki C++, Python; ona angielski i polski. Jej wschodni akcent ledwie był słyszalny. I gdyby miała go namalować, to przypominałby okręgi na wodzie jak w wyrazie kamin’, który rzuca się na taflę, a po którym nie zostaje nawet ślad. Mężczyźnie podobało się, kiedy mówiła. Odczekiwał chwilę po jej wypowiedzi, pozwalając, aby echo słowa się rozpłynęło.

Ale w Polsce nie ma trzęsień – odpowiedziałem.

– zareagował mężczyzna – A przynajmniej były. Największe w historii Polski 5 czerwca 1443 roku. Akurat we Wrocławiu. 6 stopni w skali Richtera. Wieże i gmachy zawalały się, rzeki występowały z łożysk, a ludzie nagłym strachem zdjęci, od zmysłów i rozumu odchodzili. Epicentrum zlokalizowane było niedaleko podmorskiego wulkanu, czyli Góry Ślęży.

Mężczyzna i kobieta wpadli na pomysł, żeby wydarzenia z przeszłości nanosić na współczesne mapy. Ona wyjaśniała, że koloruje obszar między granicami miasta, on, że o historii pisze kodem, którego źródło jest wyschnięte.

Wyobraź sobie sowieckie samoloty, które bombardują dzisiejszy Wrocław. Albo przesiedleńców pod elektroniczną tablicą w holu dworca PKP, na której świeci „Przyjazdy: Lwów” – znów włączył tablet. – Albo że te wszystkie krasnale mają pomarańczowe czapki.

Zerknąłem na dziewczynę. Chciałem zapytać, dlaczego nie zostawić przeszłości takiej, jaka była.

Bo historia nie robi już wrażenia – młoda kobieta zdawała się usłyszeć moje myśli. – Historia wyczerpała własną treść. Jest jak szmata, w którą wycieracie buty przed wejściem do gmachów pamięci. Donosicie na nią i oskarżacie, że kłamała. Trzeba więc postawić przed nią lustro i kazać tak długo patrzeć, aż nabierze rumieńców, bo z każdym dniem jest coraz bardziej bez wyrazu, taka blada.

Mężczyzna odczekał chwilę i dodał: – Taka bladź.

Przez kolejną godzinę oglądałem robocze materiały. Zobaczyłem niezliczone wersje demo czasu przeszłego, opisywanego słowem teraz; ujrzałem szkice rzeczywistości kreślone mitami. Dotykając ekranu tableta, miałem wrażenie, że maczam palce w pirackim programie, którego stanę się jeńcem. Nie potrafiłem jednak przestać. Wyświetlałem nowe wydarzenia, ale wracałem także do poprzednich, żeby zmienić kolejność. Jako pierwsze Arkady, później Most, na końcu Sky Tower. Albo: pierwsza ścięta głowa Chrzciciela, potem przegrana partia w karty i wreszcie spalony tort. Zastanawiałem się, czy to możliwe, aby tą ziemią ktoś jeszcze mógł potrząsnąć?

Koszmar o mężczyźnie i kobiecie, i trzęsieniu ziemi śni mi się już piątą noc. Za każdym razem początek jest taki sam. Wchodzę do dużego loftu i zaczynam się dusić. Próbuję nabierać i wypuszczać powietrze, ale tylko robi mi się gorzej. Przed sobą widzę klatkę i dopiero gdy ją otwieram, mój oddech się uspokaja. Zupełnie tak, jakbym oprócz swojego, musiał uwolnić wszystkie oddechy ludzi, którzy dusili się od kurzu, a który dławił ich po tym, jak budynki legły w gruzach. I za każdym razem koszmar jest tak samo realny, zmieniają się tylko szczegóły. W ostatnim śnie rzucam kośćmi do gry, chwilę potem kamieniem do kałuży w podłodze. Sięgam po szmatę, zbieram wodę i jednocześnie czuję drgania. Widzę, jak w misce tworzą się okręgi. Patrzę na swoje odbicie, a kiedy robię krok w tył, odbicie w lustrze wody pozostaje. Odwracam wzrok w stronę elektronicznego wyświetlacza zegara. Jest 5 czerwca. Godzina 14:43.

Senniki tłumaczą, że trzęsienie ziemi to symbol przemiany; sejsmolodzy, że nie ma skutecznego sposobu, aby trzęsienie przewidzieć; a u Długosza to zapowiedź wielkich nieszczęść.

Nad ranem przypomniały mi się zdania z jego Kronik sławnego Królestwa Polskiego:

W tym samym roku nastąpiło trzęsienie ziemi w nawróconej Polsce, a z biegiem lat kolejnych Królestwo gnębiły spory i waśnie. Wiele znakomitych miast rozpadło się, niektóre uległy całkowitemu zburzeniu, że z trudem można było dostrzec ich fundamenty. Ale i sama gleba zaczęła być mniej płodna, i przez wiele lat rodziła kąkol, i niewidziane przedtem owoce, zwane śniecią. Nie urodziła już czystej pszenicy. Ta ziemia uległa zepsuciu.

Podniosłem się z łóżka i zamknąłem drzwiczki pustej klatki.

,,We mgle” to literacki cykl Aleksandra Wenglasza, które odsłaniają nieznane karty z historii naszego miasta. Przeczytajcie również poprzednie opowiadania.