Bardzo dawno temu, kiedy byłem piękny i młody (i chyba dalej jest coś na rzeczy, gdyż mój druh serdeczny, Krzysiek Daukszewicz, publicznie, w telewizji, oświadczył, że, cytuję: „Mój przyjaciel Stasiek Szelc jest piękny i mądry”, a ja Mu wierzę), zatem dawno temu, przyjechała do Wrocławia brytyjska kapela THE ANIMALS. W owym czasie cały świat oszalał na punkcie ich przeboju pod tytułem „Dom wschodzącego słońca”. W 1965 roku byłem w miasteczku Gurzuf na Krymie i na czarnomorskiej plaży wszyscy, tubylcy i przyjezdni, na okrągło i na czym się dało katowali się piosenką Animalsów.

Wracajmy jednak do Wrocławia. Otóż w przeddzień koncertu w Hali, wówczas Ludowej, w czasie próby padł jeden z najważniejszych wzmacniaczy grupy. Mogło dojść do wielkiego skandalu, gdyż tłumy fanów już od kilkudziesięciu godzin koczowały pod halą. Menedżer grupy chciał ściągnąć specjalistów z Anglii, gdy znienacka zgłosił się do niego (niewykluczone, że za sprawą Marka Łaciaka, który już wtedy był w stanie załatwić wszystko, czego nie potrafili inni) Wojtek Hornowicz i zaproponował, że On to cudo brytyjskiej techniki naprawi, bodaj za ówczesne 5000 złotych. Wojtek (niestety, już świętej pamięci) był moim dużo młodszym kolegą i znany był jako genialny akustyk. Wraz z Wacławem Wallem w firmie HORN-WALL produkowali w owym siermiężnym czasie najlepsze urządzenia nagłaśniające. No i Wojtek zamknął się wraz z tym czymś popsutym i spowodował, że Eric Barton, ku zachwytowi fanów, zaryczał swój wielki przebój. Takie zdolne chłopaki mieszkały wówczas we Wrocławiu.

Po co ja to wszystko piszę, wyjaśniam. Miasto nasze, które jest równie piękne i mądre, prawie jak ja, lat temu parę wyasygnowało ponoć kilka złotych (bodajże ponad sto milionów), aby metodą prób i błędów (słowo „błędów” złośliwie podkreślam) grono dostojnych specjalistów utworzyło system inteligentnej sygnalizacji. Miało to polegać na tym, że jeździlibyśmy przez miasto jak przy zielonym świetle (tak jest np. w Berlinie czy Dreźnie). Niestety, system nie funkcjonuje. Zastanawiam się przeto, czy nie należałoby poprosić jakiegoś młodego samouka, który wzorem śp. Wojtka Hornowicza, za drobną opłatą, pochyliłby się nad tym problemem, a dostojne grono specjalistów zajęłoby się produkcją zwykłych, a nie energooszczędnych, żarówek…