O poczynaniach Śląska piszę regularnie i Wojskowy klub mam w sercu od dziecka. Po meczu z Wisłą chciałbym móc wreszcie napisać coś pozytywnego, oprócz tego, że dopisujemy w tabeli 3 punkty. Ostatni mecz Śląska to było kolejne 90 minut, które raczej przeciętny kibic wrocławian wolałby wyrzucić z pamięci. Niestety, znów byliśmy drużyną gorszą, choć tym razem szczęście było po naszej stronie i, nie wiedzieć czemu, telebim po ostatnim gwizdku sędziego pokazywał wynik 1:0 dla Śląska

Fot. Krystyna Pączkowska

Fot. Krystyna Pączkowska/slaskwroclaw.pl

Bomba z opóźnionym zapłonem

Każdy z nas z pewnością kojarzy legendarny serial MacGyver. Powiem Wam jedno, gdyby ten Pan w blondwłosej czuprynie wparował do szatni Śląska, byłaby to pierwsza nierozbrojona bomba w jego życiu. Większość czytelników z pewnością już wie, że chodzi mi o bramkarza Śląska – Mariusza Pawełka. Każdy jego kontakt z piłką zawsze powoduje skok mojego pulsu do 200 na minutę.

Jest to dla mnie odwieczna zagadka, dlaczego kolejni szkoleniowcy powierzają swoje zaufanie golkiperowi, który w każdym meczu demonstruje niefrasobliwość i pomimo ogromnego bagażu doświadczeń w naszej lidze, wciąż w wielu spotkaniach popełnia błędy typowo juniorskie. Brak koncentracji? Może wynikają one z tego, że Pawełek ma często kłopot z podjęciem prawidłowej decyzji w ocenie sytuacji. Łapać piłkę czy może wypluć ją przed siebie? Nie chcę być źle zrozumiany: doceniam jego umiejętności techniczne i ogólną sprawność. Jednak ciężko gra się obrońcom, jeśli z tyłu głowy zawsze będzie taka myśl, że bramkarz może przysłowiowo wzniecić pożar w szeregach obrony.

Przełamana klątwa własnego stadionu. Ręka Jana Urbana?

W 12 ostatnich spotkaniach ligowych u siebie Śląsk wygrywał dwukrotnie. Dzisiejszy mecz był pierwszym zwycięstwem na własnym stadionie od 6 listopada ubiegłego roku w którym to pokonaliśmy u siebie Zagłębie Lubin 2:1. Z jednej strony zwycięstwo oczywiście cieszy, z drugiej jest to radość przez łzy, bo tak źle nie graliśmy u siebie już bardzo dawno.

W przeciwieństwie do naszego poprzedniego szkoleniowca Jan Urban nie mógł już patrzeć na grę Stjepanovicia i w środku pola postawił na Łukasza Madeja, a do obrony cofnął Adama Kokoszkę. Uważam to za świetny ruch kadrowy.  Madej nie jest może urodzonym środkowym pomocnikiem, ale zdecydowanie lepiej jest oglądać jego poczynania w środku niż każdego do tej pory grającego tam zawodnika poza Morioką. Na marginesie Japończyk też zgubił gdzieś po drodze wysoką formę, którą przedstawił się kibicom w Ekstraklasie. Grał tak, jakby szturmem chciał zdobyć tytuł największej gwiazdy kolejnej ligi, ostatnio jednak jego impet wyhamował i mniej mówi się o zainteresowani zagranicznych klubów.

To nie Śląsk wygrał to spotkanie, to Wisła przegrała je na własne życzenie

Pierwsza część spotkania nie uraczyła nas wieloma pięknymi akcjami i strzałami z dystansu. Serce zadrżało już w 3. minucie po pierwszym rzucie rożnym Wisły i uderzeniu Głowackiego. Pawełek zbił lekką piłkę wprost w kolegę z drużyny Sito Rierę, powodując wielkie zamieszanie i pierwszy skok pulsu w dzisiejszym meczu. Rzucała się w oczy ogromna liczba rzutów rożnych dla Wisły. Przyjezdni mieli miażdżącą przewagę w tym elemencie.

Bardzo chciałem uniknąć pisania o Kamilu Bilińskim, ale nie sposób pominąć jego występu. Prawie każde przyjęcie Kamila było stratą, co zauważył trener Jan Urban. Zamiast czekać do końca meczu, wprowadził w miejsce napastnika – Portugalczyka Alvarinho. Jeden z dwóch wychowanków wrocławskiego klubu schodził z boiska gwizdów, co jasno pokazuje jak odbierana jest jego gra w tym sezonie.

Przykro to pisać, ale w pierwszej połowie naprawdę niewiele się działo. By dopełnić ten obraz wystarczy wspomnieć o akcji Wisły w 19. minucie spotkania, kiedy Brlek miał stuprocentową sytuację na 15. metrze przed bramką Pawełka. Zawodnik rywali odchylił się przy strzale i piłka wylądowała gdzieś w połowie trybuny stadionu (tak, całkiem wysoko).

Niespodziewany gol?

W drugiej połowie natomiast działo się odrobinę więcej, w szczególności pod bramką Pawełka. Wisła raz za razem zapędzała się w okolice szesnastki golkipera Śląska. Wiślacy strzelali na naszą bramkę sporadycznie, za to wykonali w tym czasie aż 10 rzutów rożnych. Stuprocentowych sytuacji nie wykorzystał Małecki. Potem wyborną okazję miał Paweł Brożek, ale zmarnował ją fatalnym przyjęciem piłki. Pomimo wizualnie dużej przewagi Wisły, Śląskowi udało się wyprowadzić jedną z przypadkowych kontr i zdobyć gola. Po dośrodkowaniu Łukasza Madeja i przypadkowym przedłużeniu jej przez Kamila Bilińskiego do piłki dopadł Joan Angel Roman. Hiszpan uderzył piłkę wolejem i wpakował do siatki przy dalszym słupku obok bezradnego Łukasza Załuski.

Mecz bez historii, ale z odrobiną nadziei na przyszłość. Bez względu na walory artystyczne tego meczu, zdobyliśmy  trzy punkty ważne w kontekście utrzymania. Ujrzeliśmy cień szansy na to, że być może przy furze szczęścia uda nam się powalczyć o pierwszą ósemkę. Jeżeli znajdziemy się w tej ósemce po tak dramatycznym sezonie, będzie świadczyć to jedynie o słabości naszej ligi aniżeli o naszym poziomie.