Coraz rzadziej można zobaczyć w mieście zakłady rzemieślnicze. Zastąpiły je banki, apteki czy restauracje. Dlatego właśnie niektóre zawody umierają śmiercią naturalną, a my zapominamy o tym, że ludzie, którzy uprawiają rzemiosło, wkładają w to całe serce.

Zdun

Osoba zajmująca się starym rzemiosłem budowania i naprawy pieców kaflowych. Obecnie popularne w domach stały się kominki. Jest sporo firm zduńskich, które budują kominki i nazywają się zdunami, dlatego w takim kontekście można powiedzieć, że zawód ten przeżywa renesans. Nie jest to jednak tradycyjne rzemiosło. Z nieoficjalnych źródeł wynika, że w Polsce czynnych rzemieślników z tytułem czeladnika lub mistrza jest około 150.

O pracy zduna opowiedział nam Dawid Kozar, który swoją przygodę z tym rzemiosłem rozpoczął zaledwie kilka lat temu. Jak sam mówi, najbardziej wdzięczny jest swojemu tacie, który zaraził go pasją do rzemiosła.

– Przygodę ze zduństwem rozpoczął mój pradziadek. Budował piece z kamieni i gliny. Zajmuje się tym również mój tata, który buduje do dziś dzieła sztuki. Mój brat Jakub już niedługo wejdzie w szeregi Zdunów Polskich. Wynika z tego, że jesteśmy czwartym pokoleniem w rodzinie, z czego jestem bardzo dumny – opowiada Dawid Kozar.

Pan Dawid pracuje w zakładzie Zdunar przy ul. Jana Długosza 15/6 we Wrocławiu. Mimo młodego wieku, otworzył już własną działalność i kontynuuje rodzinną tradycję. Chociaż zawód zduna staje się coraz mniej popularny, to na brak klientów nie narzeka. Podkreśla, że robi to z pasji.

– Najpiękniejszą rzeczą w zawodzie zduna jest dawanie zdrowego ciepła domownikom, którzy taki piec chcieli. W dzisiejszych czasach klienci są świadomi tego, co chcą, czytają o zdrowym promieniowaniu pieca kaflowego, na jakiej zasadzie działa i jakim może być pięknym dziełem sztuki. Aktualnie ciepło kaloryferów już nie jest takie przyjemne, a szkoda – mówi Dawid Kozar.

– Takim fizycznym podnieceniem zaraz po budowie pieca jest pierwsze rozpalenie, jak po kilku lub kilkunastu dniach pracy widać, że wszystko działa jak należy. Później, gdy piec się wysuszy, a następnie wypali, przychodzi czas na testy. I znów następuje przepiękne uczucie, jak zbudowany piec trzyma ciepło przez 20 godzin, a z komina podczas palenie nie wychodzi żaden dym – dodaje.

Modystka

Przy ul. Więziennej 1/4 od 1976 roku pracownię kapeluszy prowadzi Lucyna Kolbusz. Zakład Modniarstwo przejęła po swojej szefowej. Wśród jej klientek były m.in. aktorki Małgorzata Potocka, Grażyna Błęcka-Kolska, Halina Rasiakówna czy Monika Słowik – dyrektorka wrocławskiego toru wyścigów konnych.

Teraz do pracowni przychodzi raczej starsza generacja, stałe klientki. Modystka dostaje również zlecenia z Teatru Polskiego czy z Teatru Muzycznego Capitol. Do tego dochodzą jeszcze zamówienia na śluby i pogrzeby, a najpopularniejszymi nakryciami głowy są kapelusze sportowe, fascynatory czy woalki.

– Kapelusz trzeba dobrać do osoby, musi być dopasowany do obwodu głowy, ale także do stylu ubierania – tłumaczy pani Lucyna. – Kiedyś było mnóstwo wystaw i pokazów, kapelusze stanowiły ważny element ubioru. Niestety, moda się zmieniła i teraz mało kto nosi kapelusze, raczej czapki – dodaje.

Pani Lucyna pochodzi z rodziny krawieckiej, ale miała uraz do szycia. Robienie kapeluszy sprawiało jej większą przyjemność.
– Wykonuję kapelusze głównie z welurów i filców, wszystko robię sama. To trudna, ręczna robota, a nie taśmowa – mówi modystka.

Pani Lucyna Kolbusz

Chociaż zakład Modniarstwo pęka w szwach od różnego rodzaju kapeluszy, klienci przychodzą głównie w celach naprawy, czyszczenia lub odprasowania.
– Ja jeszcze jakoś sobie radzę, ale gdyby teraz ktoś chciał otworzyć zakład modniarski, nie utrzymałby się na rynku. Nie ma nawet żadnych szkół, które przyuczałyby do tego zawodu. Bywają dni, kiedy naprawdę nie ma nic do roboty. To zupełnie ginąca profesja – kończy ze smutkiem pani Lucyna.

Kowal

Kuźnię Ryszarda Mazura przy ul. Rolniczej 42a rozpoznamy dzięki charakterystycznej skrzynce na listy w kształcie torby listonosza, którą zachwycił się sam prof. Aleksander Krawczuk, minister kultury w latach 1986-1989.

Pan Ryszard Mazur

– Pochodzę z rodziny rzemieślniczej, moja mama była mistrzem lakiernictwa. Należę do tych, którzy lubią to, co robią. Własną firmę prowadzę od 1974 roku, byłem wtedy najmłodszym rzemieślnikiem z branży metalowej – opowiada pan Ryszard.

Kiedyś nie było artystycznego kowalstwa: podlegało ono pod ślusarstwo o charakterze ozdobnym, a tytuł mistrza rzemiosła zaistniał dopiero w latach 80.

– Kiedyś na ten tytuł trzeba było zasłużyć, a teraz prawie co drugi nazywa siebie kowalem artystycznym – mówi Ryszard Mazur. – Ja uczyłem się jako metaloplastyk, a do kowalstwa doszedłem z własnych ambicji u mojego mistrza Jana Karmuka – dodaje.

Przez lata kowal był najważniejszą osobą w wiosce, zaraz po wójcie i księdzu. Teraz nie ma już bryczek, policjanci nie jeżdżą na koniach, więc kowale nie są potrzebni. Gdzieniegdzie ostali się jeszcze podkuwacze koni. Nieliczni fachowcy z tej kwitnącej niegdyś branży zajmują się obecnie kowalstwem ozdobnym czy architektonicznym.

Kuźnię pana Ryszarda odwiedzają przeważnie stali i starsi klienci. Dla nich robi m.in. bramy czy kraty. Jednak prace pana Mazura można zobaczyć również na wystawach w muzeum czy po prostu spacerując po Wrocławiu. Na starówce znajdują się wykonane przez niego latarnie (przy współpracy z Tomaszem Myczkowskim, projektantem przebudowy Rynku), na placu Solnym można ochłodzić się przy smoczej fontannie, warto też zobaczyć okute przez mistrza północne drzwi do katedry.

– Nie wiem, czy mogę nazwać siebie artystą. Mam duży szacunek do swojego zawodu i dużo pokory w sobie. Jeżeli ktoś mnie nazwie artystą, to będzie mi bardzo miło, ale sam nie będę się tak tytułował. Moje prace mają wartość artystyczną, a ja jestem po prostu pasjonatem. Nie traktuję swojego zawodu zarobkowo. Bywało trudno, były chude lata, kiedy trudno było się utrzymać. Nowoczesna technologia i przemysł taśmowy trochę nas wyparły, ale radzę sobie i jestem nastawiony optymistycznie – mówi pan Ryszard. – Wierzę, że zainteresowanie kowalstwem nie słabnie. Ludzie może mają mniej szacunku do rzemieślników, ale widzę, że na różnego rodzaju targach czy jarmarkach kowalstwo robi duże wrażenie, tak że nie obawiam się o to. Jedyne, czego żałuję, to tego, że nasz potencjał i nasze doświadczenie nie są wykorzystywane np. na uczelniach artystycznych. Byłoby to ciekawe dla młodych ludzi – dodaje.

Ryszard Mazur kiedyś współpracował z kolegami, m.in. z Adamem Trzoskiem czy Bogdanem Milką. Teraz sam prowadzi kuźnię. Czasami pomaga mu jego córka Agnieszka, absolwentka ASP, która maluje, projektuje i tworzy prace z metalu.

Pan Ryszard jest ceniony nie tylko w Polsce, ale także na świecie. Jak sam opowiada, wszystko miało swój początek w latach 90., kiedy zaczął podróżować, a prace kowalskich mistrzów stały się rozpoznawalne i cenione. – Kowalstwo to ogień, a ogień wymaga dużo pokory, którą staram się mieć. Zawsze powtarzam, że to zawód wybrał mnie, z czego jestem bardzo zadowolony – podkreśla Ryszard Mazur. – Ogień robi duże wrażenie na ludziach, dlatego jestem optymistą, że ten zawód jeszcze się utrzyma – dodaje.