Z wrocławską piosenkarką  Meliką i jej zespołem rozmawiamy o Wrocławiu, fascynacji dźwiękiem oraz ich drugim albumie „Tales Part Two”, którego premierę zaplanowali na marzec.

Czy Wrocław inspiruje?

Melika: Dużo się tu dzieje pod względem muzycznym i w ogóle kulturalnym. Wrocław nauczył mnie muzyki zaangażowanej, undergroundowej. W dużej mierze przyczynił się do ukształtowania mojego muzycznego gustu i wyznaczył kierunek, z jakimi producentami czy muzykami chciałabym współpracować. Jest to miasto, które pomimo dużej liczby mieszkańców wciąż wydaje się w jakimś sensie kameralne. Są dzielnice, w których nie czuć miejskiego pędu, w których można się „zaszyć”, poobcować z naturą, napisać tekst, odświeżyć głowę i nabrać energii.

Paweł: Każde otoczenie, a bardziej – każda jego zmiana, jest pobudzająca. Nie umiem siedzieć tygodniami w jednym miejscu, np. w swoim pokoju i tam tworzyć. Z dnia na dzień wychodzi wtedy coraz mniej i mniej, coraz bardziej rozprasza dźwięk śmieciarki, kusi YouTube i lodówka. Przebywanie w różnych miejscach popycha psychikę w różne rejony. W Kutnie i Włocławku chce się zazwyczaj płakać, ujście można wtedy znaleźć w pisaniu piosenek o beznadziei albo wypłowiałych liściach. Pszczyna wywołuje agresję, pobyt tam inspiruje do mocno przesterowanych linii basowych. A Wrocław? Wrocław, zwłaszcza na wiosnę, jest moim ulubionym miastem w Polsce. Jest dla mnie taką gorszą wersją Kopenhagi (jest to dalej komplement), brudniejszą, brzydszą, za to również żyjącą, przyjazną. Jest akordem c#9 z kwintą w basie, z pogłosem i lekką saturacją. W chwilach zmęczenia nic nie odświeża głowy jak spacer nad Odrą, wizyta w Pawilonie Czterech Kopuł zawsze bardzo otwiera mi głowę w kwestiach muzycznych i pozamuzycznych, a przejście się ulicą Kuźniczą bezbłędnie za każdym razem inspiruje do zjedzenia pizzy.

Dawid: Jak najbardziej. Urodziłem się i wychowałem we Wrocławiu. To tutaj dane było mi stawiać pierwsze muzyczne kroki, to tutaj przeżywałem swoje wzloty i upadki. Lubię spacerować po Wrocławiu, przeglądać stare zdjęcia i patrzeć, jak się zmienia. Miasto rozwija się dynamicznie, wręcz zaskakująco. Czasem zadziwia, kiedy indziej odpycha. Myślę, że wszystko to tworzy jedną całość. Wyjątkową. Inspirującą.

Wrocławskie akcenty w Waszej twórczości?

Paweł: Bez wątpienia kilka zespołów kojarzonych z Wrocławiem przyczyniło się w zamierzchłych czasach mej młodości do kształtowania mnie jako muzyka. Bez starcia się z twórczością Őszibarack’a, Skalpela, Miloopy czy Mikromusic na pewno wyrósłbym na trochę innego muzyka. Ciekawe czy lepszego, czy nie! Pierwszy wygrany przeze mnie konkurs (z zespołem Pchełki) odbył się właśnie we Wrocławiu, w klubie Łykend, był to jeden z pierwszych dużych pozytywnych kopów napędzających chęć robienia muzyki. Z Meliką współpracujemy, odkąd przeprowadziłem się z rodzinnych Kujaw do stolicy Dolnego Śląska, na pewno od tego czasu zdążyłem już przesiąknąć na dobre tutejszym powietrzem i smogiem.  

Wasze charakterystyczne motywy, aranże, brzmienia?

Paweł: O ile na pierwszej płycie było więcej filigranowości, brzmień lżejszych, a utwory były w formie może nie stricte piosenkowej, ale oscylującej, również brzmieniowo, wokół elektronicznego popu, to na nadchodzącej płycie zmieniliśmy nieco filozofię tworzenia. Gdy dołączył Dawid duża część odpowiedzialności za energię utworów została zrzucona na bębny. Wiec ja, jako producent, nie musiałem się aż tak napocić, a że lubię odpoczywać, to byłem bardzo zadowolony z obrotu spraw. A i brzmi to nie najgorzej. Na płycie jest bardzo dynamicznie, od szmerów po huki, zachowana jest nieoczywistość aranżacyjna, lubimy, gdy słuchacz nie wie, co czai się za rogiem. Jest też większy udział szeroko pojętego folku, od użytych instrumentów (mandolina, sitar, duduk) po mocno etniczne zaśpiewy Meliki. Jest również kilka mniej lub bardziej skrzętnie ukrytych brzmień z cyfrowych keyboardów z wczesnych lat 90., których to instrumentów jestem psychofanem.

Melika: Lubimy, gdy słuchacz nie wie, o co chodzi, stosujemy tę metodę również w naszych wideoklipach. Często słyszę podsumowanie od najbliższej rodziny albo znajomych: „Fajne, ale trochę nie kumam” albo „Fajne, ale zróbcie może coś bardziej przystępnego” (śmiech). A wtedy my robimy coś jeszcze bardziej nieprzystępnego. 

Dawid: Myślę, że motywem przewodnim jest niebanalność (śmiech). Każdy z nas to zupełnie inny świat. Wpływa to bezpośrednio na brak subordynacji w aranżach, zarówno pod względem melodycznym, jak i rytmicznym. Paweł próbuje przemycić swoje brzmieniowe fetysze niemalże w każdym utworze. Ja staram się surfować pomiędzy gęstymi i połamanymi rytmami, a możliwie przestrzennym i potężnym brzmieniem. Martyna zaś dodaje do tego nutę subtelności i powstaje piosenka (śmiech).

Opowieść tkana dźwiękami
fot. Aleksandra Macewicz

Za co kochacie swoje instrumenty?

Paweł: Gram na klawiszach oraz na myszce komputerowej, to znaczy zajmuje się również produkcją. Klawisze lubię, ale nie wszystkie. Mam słabość do C# razkreślnego oraz wszystkich E, łączy mnie z nimi wiele, raz jeden E ułamałem na koncercie i od tej pory przeplata się u mnie względem nich czułość ze wstydem. Niektórych klawiszy nie lubię, zwłaszcza tych z prawej strony klawiatury, (nadmienię, iż jest to niezależne od tego, czy są czarne, czy białe) bo piszczą. W muzyce preferuję brak pisków. Z nie klawiszowych instrumentów kocham te, które potrafią zainspirować (wszelkie instrumenty etniczne i dziwadełka) oraz takie przedmioty, które instrumentami są tylko hobbystycznie (świetnie brzmi opakowanie makaronu, mam w kuchni pięknie rezonującą metalową miskę). 

Dawid: Na garach (śmiech). To oczywiste. Gra na nich pozwala mi na doświadczanie absolutnej wolności. Tutaj nie ma „zasad”. Jeśli tylko masz narzędzia, które są niezbędne do wyrazu, czyli technikę – twoja kreatywność jest nieograniczona. Rytm towarzyszy nam wszędzie, w każdej chwili, w każdym miejscu i czasie. Komunikacja werbalna jest na swój sposób ograniczona, jeśli nie władamy wspólnym językiem, ciężko jest nam się porozumieć. W muzyce nie ma ograniczeń. Jest tylko nasza wrażliwość i emocje. Im większa wrażliwość, tym treść i przekaz jest bardziej dosłowny. Jakiż to „prosty” w swej budowie instrument, zaledwie kilka dźwięków. Każdy siada i od razu gra (śmiech). Jeśli jednak zechcemy spojrzeć szerzej, okazuje się, że aby wydobyć pełny dźwięk, trzeba się nieźle natrudzić. To chyba inspiruje mnie najbardziej. Nieustanna możliwość rozwoju – gram na bębnach od czternastu lat i w wolnej chwili wciąż potrafię usiąść i poczuć się jak dziecko w Nibylandii. Tyle możliwości, że nie wiesz, od czego zacząć (śmiech).

Kiedy premiera płyty?

Melika: „Tales Part Two” wydajemy po dłuższej przerwie od pierwszej części. Z założenia albumy mają tworzyć jedną całość. Nie traktowaliśmy tych utworów typowo piosenkowo, są one dość długie, mają niestandardową formę i treść, która odnosi się bardziej do fantasmagorii niż realności – stąd porównanie do opowieści. Teksty są bardziej „mini filmami”, które miałam w głowie, niżeli miłosnymi wyznaniami, czy jakiegoś rodzaju pamiętnikiem, choć oczywiście mają nacechowanie emocjonalne adekwatne do moich osobistych przeżyć czy zdarzeń. Przerwa między pierwszą częścią a drugą była spora, bo prawie ponad 3-letnia, więc ta płyta różni się od pierwszej – myślę, że też nasze „skillsy”, doświadczenia, możliwości są inne i jest to słyszalne. Album „Tales Part Two” będzie miał premierę 11 marca. Wcześniej, 5 marca, mamy zaplanowany kameralny koncert premierowy, na którym dostępne będą preordery albumu. Koncert będzie połączony z nagraniem live sesji, z udziałem publiczności, a bilety będą limitowane, dlatego już teraz bardzo zachęcamy do wykupienia miejscówek.

Jak nabyć bilety na ten koncert?

Bilety możecie wykupić w ramach akcji na zrzutka.pl, która trwa do końca lutego. Oprócz biletów można nabyć sam album. Link do strony: https://zrzutka.pl/cxwce3. Gorąca zachęcam zarówno do udziału w koncercie, jak i do zamawiania płyt!