Rozpoczynamy cykl, w którym przybliżymy wam najważniejsze postaci wrocławskiego hip-hopu. Na pierwszy ogień idzie Jot, czyli człowiek-instytucja na lokalnej scenie, przez wielu uznawany za najlepszego rapera rodem ze stolicy Dolnego Śląska.

Jot

fot. archiwum prywatne

Oprócz przywołanego na wstępie „człowieka-instytucji”, pasują do niego też inne określenia, jak pionier czy legenda. Bo choć Jot (a właściwie Jerzy Kroplewski) urodził się w Gdańsku, z wrocławską sceną hip-hopową związany jest od samego jej zarania, czyli połowy lat 90. ubiegłego wieku.

– Początki wrocławskiej sceny rapowej były takie, że nie było telefonów komórkowych, a internet był przez modem. Żeby się z kimś skontaktować, musiałeś do niego zadzwonić na telefon stacjonarny albo do niego pojechać. Zazwyczaj nie było tej osoby w domu, więc czekałeś albo szedłeś w jedną z wielu miejsc zbiórek typu: Świdnicka, Wyspa, Katakumby, z nadzieją, że kogoś tam zastaniesz. Wyjście z domu wiązało się więc z prawie całodniowym wypadem, bo nie było sensu wracać – wspomina Jot.

– Pierwsze nagrania powstały w 1996 roku, rok później zagraliśmy pierwszy koncert jako Wrotacja – tłumaczy muzyk.

Po Wrotacji przyszedł czas na zespół Neon, który współtworzyli także Snayper i Bielebny. To właśnie pod tym szyldem światło dzienne ujrzały pierwsze szerzej dostępne wydawnictwa, na których można było usłyszeć Jota.

– Najpierw wydaliśmy demo, które było dostępne w legendarnym DH Podwale, a w 2001 roku legalny longplay „Ostatnie Takie Trio” – opowiada raper.

Wspomniane demo, „Nie znasz 71, kup sobie legendę”, sprawiło, że o Jocie zrobiło się głośno. A to za sprawą recenzji w opiniotwórczym wówczas magazynie „Klan”, gdzie płyta zdobyła maksymalną notę (raper nawiązał do tego w niedawno wydanym utworze „Panama Papers” na płycie Kościeya, gdzie padają wersy: „miałem wtedy tyle lat, że powinienem budyń jeść, dzwoni do mnie Tymon, mówi: w Klanie masz tych kaset sześć”). Dodajmy, że również oficjalny debiut Neonu spotkał się z bardzo ciepłym przyjęciem.

Początek XXI wieku to okres, gdy Jot zaangażował się w kolejne muzyczne projekty.

– Najlepiej wspominam czasy Drutz/WN Drutz. Był to czas wesołych, często spontanicznych „nagrywek” w wieloosobowym składzie. Inspirował nas wtedy funk, więc muzyka była bujająca, idealna na koncerty. W skład wchodzili członkowie zespołu Drugi Komplet i WN. Na początku siedzieliśmy u mnie lub na Biskupinie u Manego i CRA. Później cały kramik przeniósł się do Łoza, gdzie trwały bezustanne melanże przerywane spontanicznymi sesjami – opowiada Jot.

W 2003 roku ekipa WN Drutz wydała „Wypas na Byszkoptach”, czyli jedną z najciekawszych płyt w historii lokalnej sceny. Album był dokładnie taki, jak wspominane przez Jota czasy – swobodny, radosny i wyluzowany.

Zresztą cała wrocławska scena utożsamiana była wówczas z tą „jaśniejszą”, bardziej optymistyczną odmianą hip-hopu.

– Czy mieliśmy pozytywny klimat? Nasza ekipa na pewno tak. Co do reszty nie jestem przekonany, od zawsze lepiej sprzedawała się „ciemna strona”, więc wiele osób szło w tym kierunku – podkreśla raper.

W 2003 roku Jot wydał także swój pierwszy, solowy album, zatytułowany „Każdego dnia człowiek”.

W kolejnych latach wrocławski MC współpracował m.in. z Roszją (razem tworzyli projekt Perki Pat), udzielał się gościnnie na płytach innych raperów i nagrywał kolejne „solówki” – najpierw „Poczuj funk albo odejdź próbując: miłość zostaje w 71”, potem EP-kę „Ostatni skaut”, a następnie – w 2010 roku – wydany już w oficjalnym obiegu, nakładem wytwórni Dwaem, „Stan równowagi”.

Na początku drugiej dekady XXI wieku, najpierw w ręce fanów trafiła EP-ka „Odliczanie”, a w 2012 roku światło dzienne ujrzała kolejna solowa, długogrająca płyta Jota: „Dzień i noc na Ziemi”. Raper zapowiadał wówczas, że to jego pożegnalny album.

Na szczęście wbrew zapowiedziom, podobnie jak Jay-Z (którego Jot jest zresztą wielkim fanem) po „The Black Album”, wrocławianin nie odłożył zupełnie mikrofonu w kąt. Przez kilka ostatnich lat był co prawda nieco mniej aktywny niż wcześniej, ale co jakiś czas – ku uciesze słuchaczy – wypuszczał nową muzykę w formie „luźnych” numerów i EP-ek.

Bardzo niedawno, bo na przełomie września i października bieżącego roku otrzymaliśmy nowiutkie EP od Jota – „Po przesłuchaniu spalić”. A to tylko preludium przed kolejnymi wydawnictwami.

– Tak, pracuję nad nowym materiałem. Mam ten komfort, że mogę nagrywać w domu, kiedy tylko zechcę, więc dopóki będzie mi to sprawiać przyjemność, będę wypuszczał co jakiś czas materiał. Z biegiem lat trochę inaczej patrzę na muzykę i mimo że wywodzę się z hip-hopu, prawdopodobnie już wkrótce udam się w trochę innym kierunku – zapowiada artysta.

Choć jak wspominałem na początku, we Wrocławiu Jot – zupełnie zasłużenie – cieszy się ogromnym szacunkiem, w skali kraju jest już o wiele mniej rozpoznawalny. Często bywa wręcz zaliczany do grona najbardziej niedocenianych raperów w Polsce. Bo rzeczywiście, o ile umiejętnościami w niczym nie ustępuje najlepszym, o tyle popularnością (mierzoną choćby liczbą wyświetleń klipów na YouTube’ie czy fanów na Facebooku) już tak.

To jednak po części zamierzone działanie, bo Jot nieraz podkreślał, że dużo bardziej zależy mu na samym procesie twórczym i rozwoju niż na promocji. Rap traktuje jak hobby, a nie sposób na życie i zarabianie pieniędzy. I jeśli tylko wciąż będzie dostarczał nam tak wysokiej próby muzykę jak do tej pory, nie mam nic przeciwko, by tak pozostało.

Na deser wyjątkowy prezent, jaki kilka lat temu sprawili Jotowi – z okazji 30 urodzin – jego przyjaciele, wśród których nie brakuje uznanych, lokalnych raperów:

O kolejnych legendach wrocławskiej sceny hip-hopowej przeczytacie na Wroclife.pl już wkrótce.