Trzy kibelki w chłopięcej łazience domu dziecka. Każdy z otwartymi drzwiami, z każdego dochodzi wrzask
-Señoriiiiiiiiiiiiiiita Boguuuuuuuuusia! Papeeeeeeeeeeel!!!
Wydobywa się z nich także sążnisty, intensywny zapach, który już zawsze będzie mi przypominać moich chłopaków z Chilca.
Przybiegam z odsiedzą, chodzę między nimi i rozdzielam papier toaletowy (mam tylko jedną rolkę).
-Mas papeeeeeeeeeeeeeel!!!
Daję więcej i próbuję się nie śmiać z tego surrealistycznego obrazka.

Z takich chwil składa się moja praca z dziećmi. Z naganiania do kąpieli (nie będę się myć!!!!!), prasowania mundurków, rozdzielania tłukących się, nie-krzyczenia i nie-mordowania, kiedy mam na to ochotę… ze wspólnego prania, biegunek i gorączek, z oporządzania kibelków (zapach, ten zapach dzieciństwa).

I tylko czasami, kiedy gramy w piłę albo gdy się chichramy na placu zabaw… albo gdy mały smutny człowiek przybiega i tuli się do mnie i wysmarkuje swoje żale w mój rękaw, i uspokajając się, powoli zasypia mi na kolanach, wiem, że to wszystko się opłaca.