„No te vayas nunca!” Nigdy nie odchodź!
Nigdy nie zapomnę tych słów Jose Luisa. A potem, kiedy obiecałam, że wrócę do nich jeszcze w czerwcu, patrzył na mnie tymi swoimi przepastnymi ślepiami i zapytał: „I wtedy już zostaniesz na zawsze, tak?”
Nigdy więc już, jak się rzekło, nie zapomnę tych słów. I tego kryzysu, który przyszedł po nich. Jaki sens ma ten cały wolontariat? Czy warto przyjechać tu na chwilę, dać dzieciakom trochę miłości i poczucia bezpieczeństwa, po czym po 2 miesiącach zwyczajnie sobie pojechać? Stać się kolejnym dorosłym, który je porzucił, kiedy tylko zdążyły się troszeczkę przywiązać i poczuć bezpiecznie? Kolejnym dowodem na to, że NIE WARTO budować relacji, bo i tak każdy odejdzie?
I kiedy tak wątpię, przychodzą mi z pomocą napotkani ludzie* i ich Opowieści.
Opowieść Raula
Kiedy byliśmy dziećmi, był tu, w Peru, straszny czas. Terror, bieda. Często byliśmy głowni. Jednego dnia mieliśmy coś do zjedzenia, innego nic, zupełnie. To bardzo ciężkie było doświadczenie dla nas, dzieci. I pamiętam, jak pewnego dnia przyjechali z daleka ciocia i wujek i przywieźli nam jedzenie. Dużo, syto.
Nigdy nie zapomniałem tego uczucia błogości i pełnego żołądka.
Po 2 dniach pojechali, jedzenie się skończyło i znowu byliśmy głodni. Ale tamte dni sytości, ta wizyta ciotki i wujka, dały mim siłę żeby żyć, żeby przetrwać kolejne dni, kiedy byłem głodny. Wystarczyło.
Mój znajomy, który wiele lat przepracował z limiańskimi dziećmi ulicy, nazywa te chwile wyspami. I kiedy długi czas jest źle, w takim morzu trudnych doświadczeń, potrzebujemy wysp dobrych wspomnień. Aby do nich zawinąć i nabrać sił na dalszą żeglugę.
Warto budować takie wyspy.
* niektórzy pojawiają się w moim życiu na chwilę, zostawiają swoją opowieść i znikają. Inni, jak Raul, stają się przyjaciółmi.