- Moto-taxi na jednej z ulic Limy
Znaleźliśmy go na ulicy. Miał 12 lat. Cały swój czas spędzał na chodnikach Limy, tam spał, tam się błąkał całymi wieczorami. Ale pracował, zawsze gdzieś pracował.
Milczek, z daszkiem czapki spuszczonym tak, żeby zakryć twarz. Długo nie chciał powiedzieć, skąd jest.
Wzięliśmy go do domu, zamieszkał z nami. Otworzyć się nie chciał, strasznie skryty był. Ale w końcu powiedział, skąd jest, pojechaliśmy szukać mu rodziny. I się znaleźli – jakaś ciotka, jakaś sąsiadka… Znalazła się jego historia. Ojciec alkoholik, lał go. Matka odeszła. Dzieciaka chroniła trochę babcia, ale kiedy umarła, chował się ze zwierzętami. W końcu uciekł i jakoś trafił do Limy, tam go znaleźliśmy.
2 lata mieszkał w domu. Wszystko dobrze było, uczył się jak należy, grzeczny, żadnych problemów. Ale pewnego dnia po prostu powiedział, że odchodzi. Ciągnęła go ulica.
Poszliśmy go szukać po paru dniach. Pracował w smażalni ryb.
– Cześć Wilson! – mówię mu, a on nic, milczy, robi swoje. -Wilson, hej! Co jest!” – cisza.
– Znasz ich? Pyta szef, a on na to – Nie szefu, pierwszy raz na oczy widzę.
– Wilson, chłopie, co gadasz?! – mówię, ale on powtarza: – Nie wiem, kto to jest.
Wyszedłem na ulicę i wyrzygałem bezsilność.
Zadzwonili ze szpitala jakiś rok później. Próbował się otruć, odratowali go. Półprzytomny podał mój numer telefonu. Zabraliśmy go do domu, odkarmiliśmy, ale coś mu źle było, coś go uwierał dom. Uciekł znów.
Po drugiej próbie samobójczej (znów zadzwonili ze szpitala) zabrałem go do psychiatry. Rozmawiał z nim długo i mówi mi: – Ty się ,stary, nie łudź, że on do domu wróci. O czym bym z nim nie rozmawiał – apatia, nieobecność, wycofany gdzieś daleko w siebie. I tylko jak temat ulicy się pojawia, źrenice się rozszerzają, twarz się ożywia, wchodzi w niego życie. On tam wróci.
I wrócił. Po jakimś czasie dowiedziałem się, że się zaciągnął do wojska. Spodobało mu się, został na stałe. Walczy z terrorystami, tam, gdzie ciągle jeszcze działa Świetlisty Szlak. I odkąd tam jest, pisze, dzwoni. A kiedy wraca do Limy, odwiedza mnie zawsze. Wspomina czas spędzony w domu. I wolontariuszy dwóch wspomina ciągle – byli krótko, parę miesięcy, ale mieli cały czas tylko dla niego.
I powiedział mi tyle: „Z całego mojego życia dobrze wspominam tylko te 2 lata w domu”.
To tyle opowieści limiańskiego streetworkera. To on właśnie nauczył mnie nazywać te dobre chwile w trudnym życiu „wyspami”, do których się wraca.
Ciśnie mi się pod pióro mnóstwo komentarzy. O tym, ile razy można było zwątpić w sens pracy z tym chłopakiem. Ale już się powstrzymam, niech sobie każdy wyciągnie swoje wnioski.