Wybierzcie się z nami na wycieczkę po Wrocławiu śladami Bauhausu. Gwarantujemy – zabawa będzie wyśmienita i pozwoli Wam odkryć architektoniczne oblicze naszego miasta zupełnie na nowo!

Miesiąc temu, przy okazji otwarcia wystawy „Cały świat to Bauhaus” we wrocławskim Muzeum Architektury, wpadła mi w ręce gra edukacyjna dla dzieci. Zbiór prostych zagadek i łamigłówek, zebranych pod hasłem „Czy mieszka tu Bauhaus?”, zachęcał najmłodszych do bacznego przyglądania się swojemu najbliższemu otoczeniu – szkole, osiedlu, podwórku czy wreszcie mieszkaniu – i szukaniu w nim mniej lub bardziej bezpośrednich nawiązań do idei Bauhausu. To mogło być wszystko: układ pomieszczeń w domu czy mieszkaniu, rytm okien lub detal elewacji, albo sposób zakomponowania zieleni na osiedlowym placu. Chodzi o to, by nauczyć się patrzeć i widzieć. A to – jak sami wiemy – często najtrudniejsze.

Nie wiem, jak poradziły sobie z tą grą dzieci, ale ja poczułam się zmotywowana. Pokusa, by zadać wrocławskiej architekturze pytanie: „puk, puk, czy mieszka tu Bauhaus?” okazała się zbyt silna, by z nią walczyć. A więc, do dzieła – zapraszam na subiektywną wycieczkę po Wrocławiu śladami Bauhausu! 

Tylko czego właściwie szukamy?

Problem pojawia się już na początku zadania. Bo czego właściwie szukamy? Bauhaus to nie styl. Nie rozpoznamy go na podstawie sklepień, formy portalu, dekoracji rzeźbiarskiej czy strzelistości okien. To szkoła myślenia o architekturze i kształtowaniu przestrzeni jako o sztuce totalnej (Gesamtkunstwerk), łączącej w jedną całość wszystkie jej dyscypliny – architekturę, malarstwo, rzemiosło, rzeźbiarstwo i rzemiosło artystyczne. 

To sposób projektowania architektury oparty nie na kanonach czy ściśle określonych proporcjach, a na prawdziwych i niezbywalnych potrzebach przyszłych użytkowników, takich jak dostęp do światła, powietrza, zieleni i…piękna.  To wreszcie nie dialog z przeszłością i historycznymi formami, a wizja przyszłości. I to przyszłości, w której sztuka wiąże się z techniką, a estetyka z funkcjonalizmem. 

Jak pisał Walter Gropius, założyciel Bauhausu:

Każdy przedmiot jest określony przez swoją istotę. Aby zaprojektować naczynie, fotel czy dom tak, by dobrze funkcjonował, należy najpierw zbadać jego istotę, ponieważ ma on całkowicie służyć wyznaczonemu celowi, tj. w sposób praktyczny spełniać swoje funkcje – być trwały, tani i piękny

Funkcjonalność będzie zatem pierwszym kryterium, które towarzyszy nam w szukaniu Bauhausu w architekturze Wrocławia. Drugim będzie eksperyment. Dlaczego? Chyba trudno o cechę, która łączyłaby silniej międzynarodowe środowisko architektów i artystów lat 20. XX wieku, niż chęć eksperymentowania. Eksperyment – z tworzywem, z formą, z samym systemem pracy twórczej – był ich świadomym wyborem i elementem nie mniej ważnym niż edukacja i teoria. Panowało powszechne przekonanie, że nowe idee, które będą miały decydujący wpływ na przyszłość, mogą zrodzić się tylko drogą eksperymentu. 

Tak postawione zadanie – tropić Bauhaus we wrocławskiej architekturze, kierując się funkcjonalnością formy budynku (budynków) i eksperymentalnym podejściem do tematu autora bądź autorów koncepcji – to właściwie nokaut na starcie. Znam wiele funkcjonalnych budynków (i Wy też je znacie), które z ideami twórców Bauhausu nie mają nic wspólnego. Co gorsze, w naszym mieście nie brak też architektonicznych eksperymentów i to takich, które wolelibyśmy, by się nigdy nie wydarzyły. Zostaje więc jeszcze jedna przesłanka, którą często wstyd formułować, a która nieustannie podskórnie pulsuje. Piękno. 

Architekci i artyści związani z Bauhausem mówią niemal jednogłośnie, że piękno ma wynikać z formy. Innymi słowy, nie chodzi o to, by dzieło „ozdobić”, ale by sama jego konstrukcja, materiał i jakość wykonania wzbudzały podziw. Stąd ogromna dbałość o rzemiosło (w rozumieniu technicznych umiejętności) i o tworzywo – by ponownie przywołać Waltera Gropiusa – trwałe i piękne. 

Wrocław – Bauhaus przed Bauhausem?

Takie pytanie w 1983 roku zadał w czasopiśmie „Bauwelt” Hartmut Frank. A dokładnie, zapytał w tym kontekście o wrocławską Królewską Akademię Sztuki i Rzemiosła Artystycznego (prababcię naszej dzisiejszej ASP im. Eugeniusza Gepperta), której nowatorski program nauczania, wprowadzony już na przełomie XIX i XX wieku, antycypował pod pewnymi względami system edukacyjny wprowadzony w szkole Bauhausu w Weimarze. To samo pytanie można jednak odnieść do powstałych na początku XX wieku we Wrocławiu budynków, które innowacyjnością zastosowanych konstrukcji i materiałów oraz śmiałą, nowatorską koncepcją wyprzedziły te oficjalnie sygnowane jako Bauhaus. 

No właśnie – czy na pewno wyprzedziły? Czy też – podobnie jak wrocławska Akademia – „reprezentowały inny model, charakterystyczny dla alternatywnego, progresywnego kierunku rozwoju szkoły artystycznej w czasach, gdy w Niemczech kształtowało się wiele eksperymentalnych metod kształcenia”? I budowania, chciałoby się dodać. I nie tylko w Niemczech! Nie zapominajmy, że i w Polsce po pierwszej wojnie światowej rodzą się ugrupowania zrzeszające awangardowych artystów i architektów, jak choćby warszawska grupa Praesens (1925), skupiająca tak wybitne osobowości, jak m.in. Helena i Szymon Syrkusowie, Barbara i Stanisław Brukalscy, Katarzyna Kobro i Władysław Strzemiński czy Bohdan Lachert i Józef Szanajca. Możemy więc chyba przyjąć, że pewne idee i tendencje, zbieżne z tymi głoszonymi przez Bauhaus, pojawiły się w architekturze i sztuce już wcześniej lub choćby równolegle.

We Wrocławiu taką osobowością i wizjonerem, który zrewolucjonizował sposób myślenia o architekturze i sztukach użytkowych, był Hans Poelzig. To właśnie dzięki niemu możemy dziś myśleć o Wrocławiu jako „Bauhausie przed Bauhausem”. W 1903 roku Hans Poelzig został dyrektorem Królewskiej Szkoły Sztuki i Rzemiosła Artystycznego, przemianowanej później, w 1911 roku, na Królewską Akademię. W prowadzonej przez siebie uczelni wprowadził reformy, dzięki którym weszła ona w swój złoty okres. „Poelzig (…) wprowadził we Wrocławiu projektowanie bez przygotowania. Studenci musieli rozwiązać zadany temat w ciągu kilku godzin. Wymagał całkowitej samodzielności i był przeciwny jakiemukolwiek naśladownictwu. Był zwolennikiem „dzieła całościowego” (Gesamtkunstwerk), będącego wynikiem współpracy twórców z różnych dziedzin sztuki, dla których architektura jest matką całości. We wrocławskiej Królewskiej Szkole Sztuki już u progu XX wieku wprowadzono metody nauczania stosowane 15 lat później w Bauhausie – w Weimarze i Dessau”.

Budynek zaprojektowany w 1911 roku przez Hansa Poelziga – biurowiec przy ulicy Ofiar Oświęcimskich 38/40 – jest pierwszym, do którego drzwi podchodzę. Puk, puk.

fot. Muzeum Architektury we Wrocławiu

Taki zwykły biurowiec…

Przyjrzyjcie mu się! Wiem, że prawie go nie widać z perspektywy głównych ścieżek (trasy W-Z i ulicy Oławskiej) i że ciężko odejść od niego na tyle, by całościowo objąć go wzrokiem. Ale spróbujcie, bo naprawdę warto! Tym bardziej, że zachował się w niemal niezmienionym stanie. 

Dziś wydaje nam się to czymś zwyczajnym, ale budynek Poelziga był pierwszym wrocławskim biurowcem, w którym zastosowano nowy, horyzontalny układ elewacji, polegający na naprzemiennym podziale na pasy ścian i okien. Do tej pory, w tego typu budynkach, dominował podział wertykalny, którego zadaniem było „zasłonięcie” konstrukcji wewnętrznej obiektu. Zabieg zastosowany przez Poelziga nie tylko tę konstrukcję podkreślał, ale dawał jednocześnie nieograniczone możliwości kształtowania wnętrza. Duże otwory okienne zapewniały optymalne oświetlenie wszystkich pomieszczeń biurowych i planowanych na parterze powierzchni handlowych. Linie horyzontalne elewacji nadały też bryle wrażenie ruchu i lekkości oraz podkreśliły dynamikę zaokrąglonego narożnika u zbiegu ulic Ofiar Oświęcimskich i Łaciarskiej. Rytm okien i umieszczonych pod nimi pasów muru miał być najważniejszym, dominującym elementem całego założenia. Podobnie jak faktura betonu, której nie zakłóca niemal żaden ornament – ograniczony tutaj zaledwie do balustrady otaczającej czwartą kondygnację i do głowic filarów, które znalazły się pomiędzy dużymi, trójczęściowymi oknami. Budynek został przykryty płaskim dachem, ukrytym za wieńczącym całość gzymsem. Piąte piętro, wzorem czwartej kondygnacji cofnięte w stosunku do głównej części elewacji, zostało dodane dopiero w 1968 roku.  

Eksperymentem był również materiał – żelbet, który umożliwiał przerywanie pasów okien tylko wąskimi wspornikami, co jeszcze mocniej uwidoczniało szkielet konstrukcji budynku. Zastosowanie żelbetu zrewolucjonizowało sposób kształtowania wnętrz, w których, poza strefą narożnika, nie było podpór. Umożliwiało to szybką i łatwą zmianę aranżacji biur i sklepów oraz wywarło ogromny wpływ na następne obiekty biurowe i handlowe w całych Niemczech, również we Wrocławiu. 

Ale o tym opowiem podczas naszej następnej wycieczki śladami Bauhausu. Zapraszam!