Minęła 30. rocznica wyborów z 1989 roku. Wyborów, które zapoczątkowały zupełnie nowy okres w historii Polski. Wtedy właśnie na scenie polskiej polityki pojawiły się zupełnie nowe osoby. Często z wielkim zapałem do pracy, pełni nowych pomysłów, ambicji.

Choć duża część z tych osób, nie miała potrzebnych kompetencji do zajmowania najwyższych stanowisk w państwie, to jednak pełni nadziei, wiary w siebie i z poczuciem misji rozpoczęli wielki proces przemiany zrujnowanego kraju w nowoczesne państwo. Od tego momentu minęło 30 lat. Gdzie jesteśmy dzisiaj?

W połowie 2019 roku Polska podzielona jest na dwie części. Nie geograficznie, ale przede wszystkim mentalnie. O ile na początku lat dziewięćdziesiątych XX wieku również mieliśmy dwa obozy – ludzi Solidarności i nomenklaturę dawnego systemu – to dziś w Polsce walczą ze sobą dawni sojusznicy, koledzy i koleżanki z opozycji demokratycznej. Pokolenie Solidarności przez pierwsze lata odzyskanej demokracji powoli stawało się nową nomenklaturą, bardziej lub mniej współpracującą z dawnymi przeciwnikami. Działo się to, po cichu, w każdym obszarze społecznej aktywności. Kraj oczywiście zmieniał się na lepsze, Polacy otwierali firmy, organy państwa ściągały inwestycje zagraniczne, osiągaliśmy powoli kamienie milowe – wejście do NATO i Unii Europejskiej. Wszystko, choć nie idealnie i nie bez ofiar, zdawało się podążać w dobrą stronę. W momencie gdy niemal wszyscy uwierzyli, że dawny podział powoli odchodzi w niepamięć, że oto postsolidarnościowe środowiska w całości stanowić będą o przyszłości Polski (2005 rok), siły te postanowiły się podzielić i rozpocząć bratobójczą walkę, która trwa do dziś. Jej sensem jest utrwalanie podziału, okopywanie się na swoich stanowiskach i dążenie do coraz to bardziej bolesnych starć. Cel: utrzymać się u władzy.

Tymczasem rzeczywistość skrzeczy. Proces transformacji nie zakończył się. Przedsiębiorcy traktowani są przez organy państwa jak potencjalni przestępcy, system edukacji targany jest zmiennymi koncepcjami i nie przygotowuje młodych ludzi do życia. Służba zdrowia wymaga reanimacji, zaś instytucje publiczne stały się koloniami partii politycznych i przechowalnią działaczy. Nie ma refleksji nad rzeczywistością, pomysłów, co dalej, stawiania sobie wyzwań.

Nie wydaje mi się, że o takiej Polsce marzyli reformatorzy 30 lat temu…