Blisko 200 milionów złotych – tyle od 2007 roku wydał Wrocław na straż miejską. Na co w zamian mogą liczyć mieszkańcy stolicy Dolnego Śląska? Między innymi na blokady na kołach aut i… ściganie kotów. Czy zatem nadszedł czas na likwidację straży miejskiej?

Wielu wrocławian, ale także odwiedzających nasze miasto, ma ze strażą miejską jednoznacznie negatywne skojarzenia. – Miejsc parkingowych nie przybywa, a oni zajmują się polowaniem na kierowców, którzy muszą przecież gdzieś stanąć – skarży się jeden z ukaranych właścicieli samochodów.
Skarżą się jednak nie tylko kierowcy, a nasza straż od wielu miesięcy jest znana w całym kraju ze względu na swoje starcie z…kotami, a właściwie jednym z właścicieli kotów. Wszystko zaczęło się na jednym z osiedli od skarg sąsiada, któremu koty miały zjeść rybki z oczka wodnego i brudzić podwórko. W sprawę zaangażowali się strażnicy, trafiła ona na wokandę, odbyło się blisko 10 rozpraw. Zapadł wyrok pierwszej instancji, nakładający na właściciela kotów grzywnę, ale złożył on apelację. W grudniu sąd drugiej instancji uznał właściciela kotów winnym niedopilnowania zwierząt, ale odstąpił od wymierzenia mu kary. Wszystko bardzo obszernie relacjonowały ogólnopolskie media, a wrocławska straż miejska stała się obiektem prześmiewczych artykułów, wpisów internetowych i memów, jako jednostka zajmująca się ściganiem kotów.

Zbierają podpisy za likwidacją

– Jeżeli przyjrzelibyśmy się dogłębnie obecnej sytuacji i działalności straży miejskiej we Wrocławiu, to odpowiedź na pytanie, czy jest sens ją utrzymywać, może być tylko jedna: nie, nie opłaca się. Przynajmniej nie miastu i nam jako jego obywatelom. W społecznym odbiorze straż zajmuje się głównie wlepianiem mandatów i napędzaniem zysku lokalnym monopolistom za horrendalnie drogie „usługi” odholowywania aut, co niestety zasadniczo ma pokrycie w rzeczywistości. Nie pomogą okresowo organizowane akcje PR-owe o działalności w zakresie kontroli palenisk czy zaangażowanie w akcje charytatywne – uważa Jacek Hamkało, radny osiedla Borek i prezes Stowarzyszenia Bezpartyjny Wrocław. I nie jest w tej ocenie odosobniony. We wrześniu z inicjatywy partii Wolność we Wrocławiu ruszyła zbiórka podpisów pod projektem uchwały o likwidacji straży.

– Zebraliśmy ponad 1,5 tys. podpisów, a nasza akcja spotkała się z ogromnym odzewem społecznym. Mieszkańcy przychodzą do nas nie tylko podpisać się, ale także opowiedzieć swoje historie związane ze strażą. Dostajemy listy z podpisami także od wrocławian pracujących za granicą, a przechodnie bezinteresownie oferują pomoc w zbiórce. Głównym argumentem przemawiającym za likwidacją jest ekonomiczna kalkulacja oraz głosy mieszkańców. Koszty utrzymania wrocławskiej straży miejskiej (ponad 19 mln zł w 2017 r.) są zbyt wysokie i nieadekwatne do usług, które świadczą jej funkcjonariusze. Pieniądze, które wydaliśmy w ostatnich 8 latach na utrzymanie straży, są równe kwocie, jaką wydaliśmy np. na budowę mostu Milenijnego – tłumaczy Robert Grzechnik, prezes partii Wolność we Wrocławiu.

Całkowicie odmienną opinię ma magistrat.

– Straż miejska to sto kilkadziesiąt tysięcy interwencji rocznie, w przeważającej większości na wniosek właśnie mieszkańców miasta. To m.in. działalność ekopatroli, które kontrolują paleniska w domach oraz to, czym wrocławianie palą w piecach. Tego typu działalność kontrolna jest aktualnie niezwykle potrzebna, co pokazują coraz liczniejsze prośby o interwencje w tym zakresie – zapewnia Arkadiusz Filipowski, rzecznik prasowy urzędu miejskiego.

Straż miejska znika z polskich miast

Wrocławska straż miejska została powołana do życia we wrześniu 1991 roku zarządzeniem prezydenta Bogdana Zdrojewskiego. Minęło ponad ćwierć wieku i w tym czasie w całej Polsce powstawały straże miejskie oraz gminne, jednak w ostatnich latach coraz więcej samorządów podejmuje decyzje o ich likwidacji.
Według danych MSWiA w szczytowym okresie – w roku 2012 – było ich 596, potem ta liczba co roku nieznacznie spadała, aż do tąpnięcia na koniec 2015, gdy straże rozwiązano w prawie 50 miastach i gminach. Miało to oczywisty związek z odebraniem w tamtym czasie strażom uprawnień do korzystania z fotoradarów. A to ta działalność, a właściwie wpływy z niej, były dla wielu samorządów głównym lub wręcz jedynym powodem do utrzymywania tej służby.

Rok 2016 to ciąg dalszy masowego likwidowania straży. Symboliczna jest decyzja władz Lubina, bo to tam powstała pierwsza straż miejska w Polsce. Jak podkreśla prezydent Robert Raczyński, rozwiązanie straży nie miało związku z fotoradarami, bo ta jednostka miała i tak tylko jedno takie urządzenie.

– 25 lat temu, kiedy sam powoływałem straż miejską w Lubinie, było ona w mieście bardzo potrzebna. Wtedy policjanci byli nieufni w stosunku do samorządu. Przez te lata wiele się zmieniło, w policji nastąpiła zmiana pokoleniowa, teraz to są mieszkańcy Lubina, którzy dbają o miasto i dobrze oceniamy tę współpracę – mówił prezydent Raczyński. Jego rzecznik dodawał: Zmienił się też charakter miasta, w miejscu bazaru stoi galeria handlowa. Poza tym w ubiegłym roku wprowadziliśmy bezpłatną komunikację miejską, a część strażników zajmowała się gapowiczami.

Rocznie założyli 11 tysięcy blokad na koła samochodów

Na koniec 2016 roku wrocławska straż liczyła sobie 363 etaty, w tym 43 etaty administracyjne. Jednak w sumie 37 z nich było nieobsadzonych, a liczba zatrudnionych od kilku lat maleje, bo nie ma chętnych do pracy. Jak w swoim sprawozdaniu pisze komendant straży, podstawowy powód odejść to zbyt niskie wynagrodzenie.
Do ustawowych zadań straży należą m.in. ochrona spokoju i porządku w miejscach publicznych, czuwanie nad porządkiem i kontrola ruchu drogowego, kontrola publicznego transportu zbiorowego czy doprowadzanie osób nietrzeźwych do izby wytrzeźwień. We Wrocławiu na pierwsze miejsce bezwzględnie wybijają się interwencje dotyczące porządku i bezpieczeństwa w komunikacji: w 2016 roku było ich ponad 23 tysiące, w tym ponad 11 tys. to założenie blokad na koła samochodów.
Strażnicy zajmują się także np. współpracą z radami osiedli, realizują programy profilaktyczne w szkołach i za pomocą systemu monitoringu nadzorują miejsca publiczne.

Ile to wszystko kosztuje?

Utrzymanie straży miejskiej to niemałe wydatki. W ostatnich latach wahają się od 13,7 mln zł w roku 2007 do ponad 22 mln w 2014. W sumie, od roku 2007 do końca października 2017 roku, Wrocław wydał na utrzymanie tej służby 197 mln 798 tys. zł.

Straż miejska przynosi też samorządowi wpływy i w analogicznym okresie wypracowała łącznie 41 mln 807 tys. zł. Największe kwoty z tego tytułu zasiliły budżet miasta w 2012 roku – ponad 6 mln zł. W tym roku, do końca października, było to niewiele ponad 1,7 mln zł. W sumie więc, po odjęciu dochodów związanych z funkcjonowaniem straży miejskiej, Wrocław od 2007 roku do końca października 2017 r. wydał na jej utrzymanie 155 mln 991 tys. zł.

Straż trzeba szybko rozwiązać

Do tej pory magistrat nie pokusił się o wykonanie analizy zasadności dalszego funkcjonowania straży, bo trudno za takie uznać coroczne sprawozdania z działalności. Za bezpieczeństwo, w tym m.in. straż miejską, odpowiada wiceprezydent Wojciech Adamski. I do jego stanowiska z 2015 roku odsyła rzecznik Filipowski. Można w nim przeczytać: „Często słyszę argument, że Straż Miejska dubluje obowiązki Policji. To prawda, ale w takim samym stopniu jak obowiązki Policji dubluje np. Straż Ochrony Kolei. Miasto nie może funkcjonować bez sprawnych służb porządkowych. Lepiej niż o likwidację straży jest zapytać o jej zreformowanie i usprawnienie. (…) Uczmy się z doświadczeń innych krajów. Te zaś pokazują, że sprawne są formacje o charakterze miejscowym – np. dzielnicowym. Takie oddziały spotykamy w Stanach Zjednoczonych czy Niemczech. (…) Wartościową opcją może być przekształcenie straży miejskiej w policję municypalną. Proces przekształcania Straży Miejskiej w policję municypalną byłby stopniowy, stara formacja byłaby sukcesywnie przejmowana przez nową. Inicjatywa w powołaniu policji municypalnej leży jednak po stronie władz centralnych”.

Jednak żadnych działań reformujących straż do tej pory nie podjęto. – Fakty są takie, że jest to właściwie służba miejska na usługach urzędu miasta, a konkretniej nawet samego pana prezydenta, i poza swoimi podstawowymi zadaniami jest wykorzystywana również dosyć swobodnie do innych zadań zleconych. Raz będzie to wezwanie strażnika miejskiego do pełnienia straży przy gabinecie prezydenta, raz zabezpieczenie wjazdu na Rynek lub inną posesję, albo ochrona imprezy masowej – mówi radny Jacek Hamkało. – Może warto byłoby przywrócić jakąś logikę w działaniu tej instytucji i pozwolić, aby skądinąd zmotywowani i dobrze pracujący strażnicy miejscy, tzw. osiedlowi, mogli wykonywać właściwie swoje zadania, czego tak naprawdę oczekują od nich mieszkańcy. Gdyby tylko strażnik osiedlowy mógł poświęcić cały swój czas i uwagę na pracę nad bezpieczeństwem i porządkiem na „swoim” osiedlu, to zapewne i ich osobista skuteczność i efekty całej formacji tylko by na tym zyskały. Wówczas mogłoby się to nam wszystkim w dłuższej perspektywie zwyczajnie opłacić – ocenia Jacek Hamkało.

Jednak zdaniem Roberta Grzechnika straż trzeba szybko rozwiązać. – Straż miejska zbyt wiele energii poświęca na karanie obywateli, zamiast dbać o ich bezpieczeństwo. Strażnicy wyraźnie strzegą dziś interesów magistratu, a nie mieszkańców Wrocławia. Kłopoty kadrowe oraz negatywna ocena mieszkańców wyraźnie pokazują, że czas straży miejskiej we Wrocławiu dobiegł końca. Dalsze jej funkcjonowanie prowadzi tylko do zaostrzania opinii wrocławian na temat tej formacji oraz niepotrzebnie obciąża budżet zadłużonego na ponad 3 mld zł Wrocławia.

Dlatego akcja zbierania podpisów pod projektem likwidacji straży będzie kontynuowana. – Koniec akcji zaplanowaliśmy celowo na wiosnę 2018 roku. Mamy nadzieję, że dzięki presji związanej ze zbliżającymi się wyborami samorządowymi radni wraz z prezydentem będą bardziej wsłuchani w głosy wyborców i zgodzą się z ich zdaniem – kończy Robert Grzechnik.