Fachowy i miły personel, lecz specjalistów ubywa. Więcej porodów, ale za mało miejsc i w konsekwencji niekomfortowe warunki dla matek. Ojciec często w roli pomocnika położnej. Tak rodzi się teraz we Wrocławiu. A może być jeszcze gorzej.

Wrocławianki rodzące latem tego roku martwiły się nie tylko o przebieg porodu, ale i o miejsce na sali porodowej. – Przed porodem obdzwoniliśmy szpitale. Na Borowskiej nie pozwolono przyjeżdżać, w klinikach miło nas zaproszono, choć czuć było westchnięcie, na Brochowie było ostatnie miejsce – mówi pani Michalina, mama kilkumiesięcznej Oli. Rodzice byli więc skazani na nerwowe poszukiwania. W takiej sytuacji niektórzy decydowali się na poród poza Wrocławiem.

Ojciec – pomocnik położnej!
Niepewność znalezienia miejsca na oddziale nie była jednak jedyną niedogodnością. Zbyt mała liczba dostępnych łóżek położniczych w mieście przełożyła się bowiem na ciasnotę i pogorszenie komfortu rodzących. – Personel był miły i uczynny, ale gołym okiem było widać, że najzwyczajniej w świecie nie tylko jest go za mało, ale ma też za mało miejsca, by zmieścić rodzące wrocławianki – opowiada pani Michalina, a jej mąż Piotr dodaje: Już wiem, dlaczego jest takie ciśnienie na udział ojca przy porodzie. Po części pełni on funkcję pomocnika położnej, co przy brakach kadrowych ma większe znaczenie niż do tej pory myślałem.

Bez względu na subiektywne odczucia świeżo upieczonych rodziców, mała liczba miejsc położniczych i kłopoty z kadrą są faktem. Potwierdza to Beata Kostusik, doświadczona położna pracująca w szpitalu i jednocześnie prowadząca szkołę rodzenia „Centrum edukacji – Mama”.
– Jako położna uważam, że we Wrocławiu, szczególnie w sytuacji gdy jeden oddział położniczy w mieście lub rejonie jest zamknięty, jest za mało miejsc do porodu. Przyszłe mamy stresują się przez to tym, iż zostaną odesłane ze szpitala, który wybrały, i że będą rozdzielone z dzieckiem. A przecież najważniejszy jest komfort przyszłej mamy. Naszym zadaniem jest móc być z pacjentką i dla pacjentki jak najdłużej, pomagać, wspierać, towarzyszyć. Jednak ilość czasu przy pacjencie czasem bywa ograniczona ze względu na małą ilość personelu pielęgniarsko-położniczego oraz towarzysząca temu duża ilość dokumentów, jakie musimy wypełniać – mówi Beata Kostusik.

Porodów więcej, ale miejsc nie przybywa
We Wrocławiu oddziały ginekologiczno-położnicze mają cztery szpitale: Samodzielny Publiczny Szpital Kliniczny nr1, Wojewódzki Szpital Specjalistyczny przy ul. Kamieńskiego, Szpital Specjalistyczny im. A. Falkiewicza oraz Uniwersytecki Szpital Kliniczny. W sumie jest to ponad 350 miejsc.
Ilość rodzących się w ostatnim czasie dzieci, choć nieznacznie, rośnie. Natomiast miejsc na oddziałach położniczych nie przybywa i nic nie wskazuje na to, aby w najbliższym czasie miały powstać nowe. Największy oddział ginekologiczno-położniczy mieści się w Szpitalu Specjalistycznym im. A. Falkiewicza i liczy 112 łóżek, czyli niemal jedną trzecią wszystkich w mieście.
– Co roku odbywało się u nas średnio około 230 porodów miesięcznie. Latem tego roku było to ok. 270-280 porodów w miesiącu. Obłożenie łóżek położniczych powinno wynosić średnio ok. 60-70 proc. Jeżeli jest większe, robi się ciasno, a tak się dzieje, gdy jakiś inny szpital jest wyłączony – mówi dr n. med. Mariusz Sidor, zastępca dyrektora ds. lecznictwa w Szpitalu Specjalistyczny im. A. Falkiewicza, związany z tutejszym oddziałem ginekologiczno-położniczym od jego powstania, czyli od 1994 roku.

W szpitalu przy ul. Warszawskiej nie ma zbiorowych porodówek, tylko trzy dwupokojowe porodówki rodzinne. Sale poporodowe są wyłącznie 1 – lub 2-osobowe, choć nie mają one swoich łazienek. Jedynie, gdy po porodzie potrzebny jest nadzór, położnica kierowana jest do 5-osobowej sali.
– W naszym szpitalu na oddziale położniczo-ginekologicznym nie brakuje żadnego wyposażenia w sprzęt medyczny i na bloku porodowym, i na położnictwie, i na patologii ciąży. A jest to nowoczesny sprzęt. Do dyspozycji kobiet jest też dwóch psychologów, prowadzimy szkołę rodzenia, która cieszy się ogromnym zainteresowaniem – wylicza dr Sidor.

Rodzące przez 24 godziny na dobę mogą liczyć na podanie znieczulenia, a oddział obsługuje łącznie ok. 250 osób. I chociaż zapewniona jest pełna obsada kadry, to ze specjalistami jest coraz większy problem. – Brakuje ich z różnych powodów. Dzieje się tak m.in. dlatego, że często wybierają oni o wiele bardziej spokojną, a w wielu wypadkach dużo lepiej płatną pracę w przychodniach. A wykształcenie nowego, młodego specjalisty to 13 lat łącznie ze studiami – wyjaśnia dr Mariusz Sidor.

W szpitalu przy Warszawskiej zdają sobie również sprawę, że nie mogą sobie pozwolić na wyłączenie położnictwa z pracy np. na czas remontu, bo pozostałe placówki mogłyby nie być w stanie przejąć pacjentek z tego największego wrocławskiego oddziału.

Infografika Maciej Kisiel

Strach pomyśleć, gdy trzeba będzie zrobić remont

A to stanowi rzeczywisty i bardzo poważny problem we Wrocławiu. Jeżeli wszystkie oddziały ginekologiczno-położnicze w mieście pracują normalnie, ciężarne i rodzące kobiety nie mają trudności ze znalezieniem wolnych łóżek. Ale co pewien czas są one okresowo zamykane, choćby ze względu na konieczne prace remontowe, a ostatnio również w związku z kłopotami w obsadzie kadrowej.
Wtedy robi się nerwowo, przyszli rodzice mogą być odsyłani do innych placówek, a komfort pobyt u w szpitalu znacznie spada. Tak było właśnie latem tego roku, gdy czasowo zamykane były oddziały ginekologiczne w szpitalach przy ul. Chałubińskiego i ul. Borowskiej. Rodzące musiały przejmować pozostałe szpitale, choć miały na to za mało łóżek.
Problem małej ilości miejsc i ubywających specjalistów będzie narastał i aż strach pomyśleć, co się stanie, gdy i w szpitalu im. A. Falkiewicza trzeba będzie zrobić remont.