Powikłania po przebytej chorobie COVID-19 mogą pojawić się nawet dwa, trzy miesiące po wyleczeniu – alarmują specjaliści. Lekarze ze szpitala przy ul. Borowskiej we Wrocławiu z umiarkowanym optymizmem patrzą na spadającą liczbę pacjentów na oddziale zakaźnym. Ostrzegają jednocześnie, że przebycie zakażenia koronawirusem jest szczególnie groźne dla pacjentów chorych przewlekle.

Statystyki Uniwersyteckiego Szpitala Klinicznego wskazują na to, że szczyt obecnej fali koronawirusa mamy już dawno za sobą. Od kilku tygodni do placówki przy Borowskiej i szpitala tymczasowego przy Rakietowej trafia coraz mniej pacjentów zakażonych SARS-CoV-2.

– Od 2-3 tygodni spada liczba pacjentów zakażonych SARS-CoV-2 w naszym szpitalu, ale wciąż jest ich ponad stu – poinformował we wtorek naczelny epidemiolog USK prof. Jarosław Drobnik. – 22 lutego w obu lokalizacjach łącznie mieliśmy 135 pacjentów z COVID-19, w tym 19 dzieci. Liczba pacjentów pediatrycznych jest mniej więcej stała, co pokazuje, że COVID-19 jeszcze z nami pozostanie – wyliczał.

Lekarze nie mają jednak wątpliwości, że skutki tak dużej liczby zakażeń, z jaką mieliśmy do czynienia w ostatnim czasie będą odczuwalne przez długi czas.

– Tym, co nas najbardziej niepokoi, jest stale rosnąca liczba pacjentów, którzy trafiają do nas na ostry dyżur z powodu zaostrzenia chorób przewlekłych – komentuje prof. Dariusz Janczak, kierownik Kliniki Chirurgii Naczyniowej, Ogólnej i Transplantacyjnej USK. – Wiążemy to z przebytym zakażeniem wirusem SARS-CoV-2. Do nasilenia objawów choroby podstawowej dochodzi czasem po miesiącu, dwóch, a nawet trzech od infekcji. Dotyczy to głównie chorób sercowo-naczyniowych, obserwujemy znacznie więcej przypadków np. ostrych niedokrwień serca czy zakrzepicy. Niepokojący jest także wcześniej nieobserwowany stopień zaawansowania objawów. Trzeba się spodziewać, że ostateczne konsekwencje po przechorowaniu COVID-19 dopiero nas czekają – przestrzega.

Sporo osób, u których w ostatnim czasie diagnozuje się COVID-19 to osoby zgłaszające się do szpitala z innymi schorzeniami. – Ok. 20 proc. pacjentów, którzy trafiają do nas w trybie ostrodyżurowym, okazuje się zainfekowana. To są pacjenci, którzy mają inne schorzenia i wymagają opieki specjalistycznej, więc nie możemy ich przekazać do szpitala tymczasowego, gdzie leczy się tylko COVID-19 – przyznaje prof. Janczak.

Z myślą o takich osobach w szpitalu przy Borowskiej powstał specjalny oddział pooperacyjny dla chorych z pozytywnym wynikiem testu na COVID-19. To pacjenci o szczególnych wymaganiach, bo choroba wywołana przez koronawirusy często powoduje uszkodzenie śródbłonka i zwiększa ryzyko zakrzepicy, co jest szczególnie groźne dla pacjentów z chorobami tętnic i naczyniowymi.

– Może nie przeszliśmy tej epidemii całkiem suchą nogą, ale też nie wpadliśmy w nią po same uszy – ocenił prof. Jarosław Drobnik. – Kryje się za tym gigantyczny wysiłek wielu osób, bez których zaangażowania to by się nie udało: zespołu zakażeń szpitalnych, ale i całego personelu, dyrekcji szpitala, rektora Uniwersytetu Medycznego we Wrocławiu. Chciałbym im wszystkim bardzo podziękować – mówił we wtorek naczelny epidemiolog USK.