Od literatury do biznesu, od stylu życia do różnic między Polską a Czechami w promocji kultury i wspieraniu przedsiębiorczości – rozmowa Małgorzaty Burneckiej z Julią Różewicz.

Julia Różewicz Afera

mat. Wydawnictwa Afera

– Prowadzisz wydawnictwo AFERA – jaka jest jego historia?

– Założyłam je sama, a wszystko zaczęło się w roku 2009, kiedy zostałam mamą. Z pracy na etacie przeszłam na urlop macierzyński, wtedy jeszcze obowiązywał krótszy, półroczny, potem na wychowawczy. Gdy urlop dobiegał końca, stwierdziłam, że fajnie byłoby robić coś, co da mi większą elastyczność czasową – będę miała więcej czasu dla dziecka, możliwość wzięcia wolnego na wypadek choroby, wiadomo jak jest z dziećmi. Poza tym zawsze chciałam tłumaczyć książki, jestem z wykształcenia bohemistką, studiowałam we Wrocławiu i w Pradze, właściwie z tej Pragi wróciłam do Wrocławia nie do końca przekonana, że chcę wrócić. Kiedy już powrót był „przesądzony”, bo założyłam tu rodzinę, nie chciałam tracić kontaktu z językiem czeskim, doszło zamiłowanie do książek – najlepiej było połączyć to w tłumaczenia literackie. Niełatwo jednak namówić istniejących już wydawców na nowych, nieznanych tu autorów z zagranicy – a mnie interesowali tylko tacy, najnowsza literatura czeska, która wcześniej nie ukazywała się w Polsce.

Miałam dość kontrowersyjny pomysł, żeby tłumaczyć książkę zatytułowaną „Gówno się pali”. To książka czeskiego humorysty, Petra Šabacha, w Czechach bestsellerowa, miała aż szesnaście wznowień, ale i tytuł, i autor wzbudzali w Polsce nieufność wydawców. W pewnej chwili znudziła mi się ta żebranina między wydawcami i postanowiłam, że sama to przetłumaczę, ale nie dla kogoś, tylko dla siebie. Pomysł wydawał się trochę mrzonką, ale miałam dużo szczęścia, bo sam autor, Petr Šabach, podszedł do tego bardzo entuzjastycznie. Petr jest niezywkle sympatyczną i otwartą osobą, w ogóle nie przeszkadzał mu fakt, że przychodzi do niego jakiś „nikt znikąd”, czyli w tym wypadku ja, przyjeżdża do Pragi, i mówi: „Bardzo lubię pańskie książki i chciałabym jedną przetłumaczyć na polski. Jeśli Pan mi pozwoli, specjalnie założę wydawnictwo, żeby ją wydać.”

Moja wiara w projekt była chyba zakaźna, bo udało mi się zdobyć pieniądze na promocję. Okazało się, że we Wrocławiu jest cała masa tak zwanych „czechofilów”, osób, które interesują się Czechami, kulturą czeską, możliwościami turystycznymi tego kraju i piwem – rzecz jasna. Nie miałam na cały projekt większych środków – tylko trochę odłożonych z poprzedniej pracy, ale nie były to wielkie pieniądze. Żeby wszystko wypromować, musiałam poprosić o pomoc. Udało mi się wtedy namówić na wsparcie np. OKIS oraz konsula honorowego Republiki Czeskiej we Wrocławiu. Wciągnęłam jeszcze kilka osób, no i się udało: zrobiliśmy ogromne citylighty w czterech największych miastach Polski: we Wrocławiu, w Krakowie, Poznaniu i Warszawie. Przystanki tramwajowe w Polsce straszyły hasłem „Gówno się pali” 🙂 To była pierwsza książka, która się ukazała w wydawnictwie Afera, a później wszystko jakoś poszło. Premiera była w walentynki, 14 lutego 2011 roku.

– Tytuł pasuje idealnie.

– Tak, wbrew pozorom – to jest książka o miłości. No, może bardziej po prostu o relacjach damsko-męskich. Okazało się, że jest w Polsce zapotrzebowanie na literaturę czeską, spoza mainstreamu, jaki stanowili u nas Hrabal, Kundera, czy Haszek. Najnowsza literatura czeska znalazła wielu entuzjastów.

– Ilu autorów już wydałaś?

– W tej chwili mam w Aferze około piętnastu autorów, w grudniu ukaże się dwudziesta trzecia książka. Nie działa to na zasadzie „jeden autor = jeden tytuł”. Mam na przykład całą serię Petra Šabacha, czołowego czeskiego humorysty, w 2017 wydam już piątą w serii książkę. Większość autorów, których już wydałam, będę wydawać nadal, są to autorzy aktywni, wciąż tworzący nowe, ciekawe rzeczy. To bardzo duży plus. W przypadku klasyki czeskiej, której wydawanie byłoby na naszym rynku pomysłem standardowym, dość dużym wyzwaniem staje się promocja – autor nie żyje, nie da się go zaprosić, porozmawiać, przedstawić na festiwalu… Kolejny minus, autor nieżyjący nie napisze już po prostu niczego nowego, a czytelnicy zawsze czekają na kolejne książki. Wszystko, co teraz powiedziałam to oczywistości, jednak i tak często spotykam się z pytaniem: dlaczego stawiacie na najmłodszych, tyle świetnych książek powstało w latach dwudziestych, czterdziestych. A moim celem jest wypracowanie spójnego – bo stworzonego tylko z najnowszej literatury czeskiej – profilu wydawniczego, ale zróżnicowanego gatunkowo. Mamy serię prozy współczesnej, serię dziecięcą – Czeska Bajka, serię kryminalną, Czeskie Krymi, reportaż, planuję też wprowadzić serię młodzieżową. Lietratura młodzieżowa to bardzo trudny rynek, ale niezwykle potrzebny. Mamy też świetną książkę napisaną przez profesor Zofię Tarajło-Lipowską, opisującą pozorne podobieństwa między polskim a czeskim. Wszystkie te nieporozumienia typu: „čerstvý” czyli „świeży”, albo „květen” czyli „maj”. Literatura czeska jest tak różnorodna i wartościowa, że da się z niej stworzyć osobny profil wydawniczy, zaspokajający potrzeby wielu odbiorców.

– Czy nie jest tak z każdą narodową literaturą? W Polsce także mamy bardzo wielu różnych współczesnych autorów piszących dla różnych odbiorców.

– Tak, oczywiście, że tak jest, ale bardzo rzadko wydawca decyduje się na tego rodzaju krok. Wydawca zwykle ma określony profil, ale raczej gatunkowy, nie „etniczny”. Na przykład wydaje tylko literaturę dziecięcą, albo głównie reportaże czy biografie, lub, w przypadku większych wydawców ma po prostu obszerną ofertę z rożnych krajów czy gatunków. Bardzo rzadko wydawnictwo decyduje się na przykład na literaturę hiszpańską, w ramach której prezentuje i powieści, i książki dla dzieci, i reportaże, i kryminały. Sądzę, że, aby tak się stało, właściciel wydawnictwa musi mieć fioła na punkcie jakiegoś kraju – nie ma innego powodu, żeby zdecydować się na taki krok. I tak jest właśnie ze mną.

– Czy wszystkie książki tłumaczysz sama?

– Nie – na szczęście już nie muszę. Na początku – z oczywistych względów, finansowych – tak było. Zlecenie przekładu książki to niemały wydatek. Tłumacze narzekają, że są biedni, ale wydawcy też są biedni. Wydawca jest zresztą takim chłopcem do bicia, zawsze winny – i według pisarza, i według tłumacza, i według czytelnika. Wydawca ma ciężkie życie – przede wszystkim musi na wszystko wyłożyć pieniądze, o które niełatwo, autorzy myślą często, że wydawca na tych pieniądzach po prostu śpi, jakby książki w naszym kraju były żyłą złota, produktem pierwszej potrzeby. Nie jest tak. Wydawca, zwłaszcza taki jak ja, czyli niszowy, mały, to osoba uprawiająca właściwie działalność charytatywną, misyjną. I zwykle cieszy się, jeśli mu z niej wystarczy na życie. W moim przypadku zazwyczaj wystarcza, duża w tym zasługa Ministerstwa Kultury Czeskiej, które finansowo wspiera przekłady. Program „Wsparcie przekładów literackich” działa sprawnie, mają sporą pulę pieniędzy i mimo, że nie jestem już jedynym wydawcą w Polsce, który interesuje się literaturą czeską, są w stanie w ramach programu obdzielić nas wszystkich. Bez tych grantów byłoby trudno, zwłaszcza przy literaturze ambitnej.

– Wydaje się, że Ministerstwo Kultury Czeskiej bardzo dba o czeski dorobek.

– Tak. Nie wiem, jak podobne programy zagraniczne wyglądają w Polsce, ale w Czechach jest on bardzo przyjazny. Kilka razy ubiegałam się o dofinansowanie z Polski i przyznaję, że formularze naszego ministerstwa, podobnie jak te z Unii Europejskiej są bardzo złożone. Jeżeli człowiek nie jest naprawdę zdeterminowany, płoszy go sama ilości papierów, okienek. W Czechach jest to formularz dwustronicowy, przejrzysty i prosty jak drut, jednak od strony formalnej niczego mu nie brakuje. Wychodzi na to, że Polacy są strasznymi biurokratami i chyba z założenia mało ufają wnioskodawcom, dlatego wymagają tysiąca tabelek. Czechom wystarczy tytuł książki, CV tłumacza, budżet oczywiście też, ale raczej ogólny, podstawowe umowy. Nawet czeskie umowy licencyjne są zwięzłe. Czesi nie lubią się wysilać – bardzo szanują swój wolny czas i wygodę. Stronią od komplikowania sobie życia, a papierologia życie niewątpliwie komplikuje.

– Czy w Polsce jest teraz dużo wydawnictw, które interesują się literaturą czeską?

– Tak, od momentu, w którym zaczynałam, wszystko trochę się zmieniło, inni też się „zarazili”. Jest na przykład seria wydawnicza Mariusza Szczygła, który jest w dużej mierze odpowiedzialny za wzrost „czechofilii” w Polsce. Założył niedawno wydawnictwo Dowody na Istnienie, ma tam serię czeską. Jest też we Wrocławiu wydawnictwo Książkowe Klimaty, które wydaje literaturę „na południe od nas”, czyli słowacką, grecką, rumuńską, bułgarską, także czeską.

– Jak wybierasz autorów? Najpierw przeczytasz, poznasz i wtedy decydujesz o współpracy?

– Kieruję się wieloma czynnikami takimi jak: nagrody literackie, odbiór danej publikacji w Czechach, potencjalna „sprzedażowość” tytułu u nas i – być może przede wszystkim – intuicja. Jeszcze zanim założyłam wydawnictwo, czytałam dużo współczesnej literatury czeskiej, więc nie musiałam poznawać wszystkiego „od nowa”. W tej chwili mam dobrą sytuację, Afera dała się poznać wielu topowym autorom od dobrej strony, dlatego kolejni pisarze nam ufają. Czesi dużo piszą o Aferze, np. w prasie, to dla Czechów ciekawe zjawisko – wydawca, który kocha ich i tylko ich – dlatego teraz, kiedy przyjeżdżam na targi książki do Pragi ustawia się do mnie kolejka czeskich wydawców, podpowiadających, co nowego, co dobrego. To bardzo miłe, bo fakt, ciężko dla nich pracuję, ale oni naprawdę potrafią to docenić.

– Czy jest coś specyficznego w czeskiej literaturze, co dostrzegasz we wszystkich rodzajach tej prozy? Co zauważasz w porównaniu do polskiej literatury?

– Każdy z wydawanych przez mnie autorów czeskich ma rozpoznawalny styl, kiedy tylko powie się: Petra Soukupova, Petra Hulova czy Marek Sindelka – czytelnik wie, czego się spodziewać. W formie i tematyce. Przy lekturze młodych Czechów czytelnik nie ma wrażenia że „skądś to zna”, podczas gdy młodzi autorzy polscy często wybierają podobne tematy czy formy, czescy bardzo pilnują swojej „wyjątkowości”. I tak np. w książkach Sabacha zawsze znajdziemy humor, piwo i nostalgię, u Soukupovej głęboką analizę relacji rodzinnych, u Tuckovej niewygodne tematy z czeskiej historii, u Hulovej zabawy językiem, u Balabana wyszukany język i życiowych rozbitków w ostrawskiej scenerii.
Przy autorach wyrazistych wiemy, czego się spodziewać. Czytelnik czuje się w pewien sposób bezpieczny. Czytam recenzję: ,,Cieszę się, że pojawił się nowy Sabach. Wiem, co w nim znajdę, czyli wiem, że nie stracę czasu”. Okazuje się, że czytelnicy wcale nie chcą być zaskakiwani. Chcą wracać do „swoich” autorów, jak do ulubionej, niezawodnej knajpy.

Wydawnictwo Afera

fot. Wydawnictwo Afera

– Czy „Twoi” czescy autorzy często przyjeżdżają do Polski?

– Tak, często są zapraszani na festiwale, zwykle przygotowujemy też jakąś premierę książki. Jestem jednak wrogiem spotkań autorskich jako wydarzeń osobnych, poza festiwalami czy np. targami książki. Żyjemy w czasach, w których miasto proponuje nam tyle atrakcji i możliwości spędzenia czasu wolnego, nie mówiąc już o tym, że człowiek po pracy w ogóle nie ma na nic siły, że takie spotkanie może skończyć się niską frekwencją. Nie mówię, że nie warto robić spotkań autorskich, ale najlepiej organizować je w ramach festiwalu czy innego większego wydarzenia. Wtedy mamy pewność, że autor trafi na swoją publiczność. Czesi nie podchodzą zbyt entuzjastycznie do podróży, nawet tych niedalekich. Taki na przykład Petr Sabach, człowiek już ponad sześćdziesięcioletni pierwszy raz przyjechał do Polski niedawno, na promocję swoich książek. Był zaskoczony, bo bardzo mu się podobało, trzeba jednak przyznać, że Polska nie jest najpopularniejszym kierunkiem dla Czechów. Morza ciepłego nie ma, piwo mają lepsze u siebie, góry też mają, swoje lub słowackie. W sumie po co do Polski? 🙂 To miłe, że moi autorzy po przyjeździe do nas odkrywają, że wiele stracili, nigdy wcześniej tu nie zaglądając.

– Czy polski czytelnik różni się od czytelnika w Czechach? Czytamy w Polsce tyle samo, może mniej, albo więcej niż Czesi?

– Miło byłoby powiedzieć, że jesteśmy na podobnym poziomie, ale dane statystyczne są zatrważające. Wynika z nich, że jedną książkę rocznie czyta 37 % Polaków, Czechow aż 84%. Jesteśmy bardzo mocno w tyle.

– Czy to nie wynika z tego, że Czesi mają więcej wolnego czasu? Że jest mniej biurokracji, o której wspominałaś, a prowadzenie działalności gospodarczej może być tam łatwiejsze i przedsiębiorcy mają ciut więcej czasu dla siebie?

– Może to wynikać z mentalności. Czesi są bardzo przywiązani do swojego wolnego czasu. Bardzo tego pilnują. Czech pracujący w banku czy korporacji zwykle ma obowiązkową przerwę na obiad i każdy np. między 12.00 a 13.00 musi ten ciepły obiad zjeść. To nie ulega wątpliwości np. jak to, że po przyjściu do pracy zmienia się buty na kapcie. Wychodzi się z założenia, że nogom ma być po prostu wygodnie. Pani, która ma na sobie bardzo elegancki żakiecik, nosi do niego w pracy różowe kapcie z pomponami. Jest jej wygodnie i pracodawca to szanuje. Rzadko gotuje w domach, dużo je w gospodach, które są dla nich drugim domem. Ceny są niższe. Na piwo i obiad mogą sobie pozwolić właściwie wszyscy, nie tylko nieliczni, dobrze sytuowani. Koszt obiadu zjedzonego w gospodzie jest porównywalny do zrobionego własnoręcznie z produktów z hipermaketu. Kiedy mieszkałam w Pradze, jako studenci, mieliśmy bony na obiad w stołówce, który w przeliczeniu na polską walutę kosztował 5 złotych. W tej cenie była zupa, drugie danie i deser.

– Dlaczego Czesi czytają więcej?

– Czesi mają więcej czasu. Ale to nie wynika z tego, że muszą mniej pracować, tylko z tego, że chcą mniej pracować. Nie gnają przed siebie. Czech idzie przez życie powolnym krokiem, w kapciach, a Polak biegnie, w dodatku dość nerwowo, a po drodze trzy razy się wywróci. Czech idzie powolnym krokiem przez życie tak, jakby właśnie wybierał się na piwo. To bywa irytujące, zwłaszcza dla osób, które biznesowo współpracują z Czechami. Polak jest narwany, niecierpliwy, pedantyczny, punktualnym, a Czech zawsze ma czas. Po co się spieszyć? Dlaczego? Czemu Pan zadaje tyle pytań, muszę to przemyśleć. Spokojnie. Moja ulubiona anegdota: Festiwal muzyczny organizowany na jednej z wsi. Stawiają scenę w szczerym polu i zjeżdża się tam jakieś 20 tys. osób, aby posłuchać muzyki. W tej wsi był sobie sklepik spożywczy. Biorąc pod uwagę tłum, który zjechał się do tej dziury, sklepik ten miał szansę na jakieś 500% dochodu rocznego w dwa dni. Lecz – cóż za zaskoczenie – sklepik był w tym czasie zamknięty. Myślenie właściciela było następujące: jest po 17-tej, a to już piątek. W sobotę mam otworzyć sklepik? W życiu. Pytamy: przecież jest pan właścicielem sklepu i może go Pan otworzyć także w sobotę. A on odpowiada zdziwiony: W sobotę? To ja nie mam co robić? Polak na pewno nie przepuściłby takiej okazji i postawił dookoła jeszcze cztery dodatkowe stoiska, albo chodził z butelkami po namiotach. Czesi mają zupełnie inne podejście do życia, własnej wygody i prywatności niż my, co w sumie wychodzi im na dobre.

– Są spokojniejsi, mniej się stresują…?

– Czesi nie mają aż takiego ciśnienia. Nie obchodzi ich specjalnie, co się dzieje poza ich granicami. Trochę kisza się we własnym sosie, ale ten sos jest smaczny i im odpowiada. Nie rzucają się z motyką na słońce, co nie wynika z tchórzostwa, tylko z rozsądku. Zdają sobie sprawę, ile osób mieszka w ich kraju, jaka jest jego powierzchnia i jakie możliwości. Potrafią to dobrze przeliczyć na zamiary.
Widać to również w literaturze czeskiej. Nie ma w niej tyle patosu, martyrologii i, co trzeba wyraźnie powiedzieć, zwykle nie ma Boga. Tylko 2% Czechów to osoby wierzące.

– Czy nawyk czytania dzieciom i edukacji ich w tej dziedzinie różni się od sytuacji w Polsce?

– Czesi mają program analogiczny do naszego ,,Cała Polska czyta dzieciom”, wiele akcji bibliotecznych, ale u nas też tak jest. Trzeba podkreślić, że polskie instytucje – biblioteki i Ministerstwo Kultury – starają się, aby słupki czytelnictwa skoczyły w górę. W Czechach lepsze wyniki mogą wynikać z faktu, ze czytanie jest w Czechach zwyczajną formą spędzania wolnego czasu, nie czymś „dla elit”. Kultura jest wpisana w normalne życie, do opery chodzi się w dżinsach. Oczywiście jest różnica między Pragą i pozostałą częścią Czech, ale wyników czytelnictwa nie kreują przecież tylko mieszkańcy stolicy.

– Czyli jest to wpisane w ich styl życia?

– Tak, są np. rodzinne karty biblioteczne. Czesi po prostu czytają i to całymi rodzinami. Raz w roku trzeba „dobić” kartę określoną, niewielką kwotą, ale mogą korzystać z niej wszyscy członkowie rodziny i te karty cieszą się zainteresowaniem.

– Czy to wynika z wychowania? I z tego, że ta literatura jest dla każdego, nie jest pisana tylko dla elit?

– Składa się na to wiele czynników, o których rozmawiałyśmy. Po pierwsze, szacunek dla własnego czasu wolnego. Po drugie, mniejsze parcie na karierę. Osoby, które mówią nam, że nie czytają, tłumaczą się bardzo często: nie mamy czasu. To nieprawda, ponieważ ja mam dziecko, prowadzę własną działalność gospodarczą, zajmuję się domem i jakoś mam czas. To jest kwestia organizacji i dokonywanych przez nas wyborów. Osoba, która mówi, że nie ma czasu czytać, wybrała inną formę rozrywki, np. telewizję, wyjście na piwo lub facebook. Często uskarżamy się na ceny książek. W Czechach jednak książki są droższe niż w Polsce, co wynika z wyższego podatku VAT. U nas jest to 5%, a wcześniej wynosiła ona 0%. Poza tym, książki możemy wypożyczyć nieodpłatnie z biblioteki.

– Czy są jakieś różnice w prowadzeniu biznesu w Polsce i w Czechach?

– Są zdecydowanie niższe składki ubezpieczenia społecznego, takiego odpowiednika ZUS-u. Opłaty dla jednoosobowej działalności gospodarczej wynoszą mniej więcej 1/3 tego, co płacimy tutaj. To jest podstawowa różnica, w pozostałych sprawach jest podobnie. Słyszałam o modzie zakładania działalności gospodarczej w Czechach – jeśli ktoś ma wybór, czy płacić składkę 350 zł czy 1100 zł, to wybierze 350 zł. Czesi już dawno wyczuli to zainteresowanie polskich przedsiębiorców, dlatego powstało bardzo wiele agencji, które pomagają Polakom założyć firmę, znaleźć siedzibę i załatwić resztę formalności. Takie agencje działają od kilku lat i przewidują, że ten kierunek będzie się umacniał. Nawiasem mówiąc, czytałam, że bardzo dużo Polaków wyjeżdża z kolei na Słowację na studia medyczne, ponieważ o wiele łatwiej jest się tam dostać. Nawet ¼ studentów na roku to Polacy.

– Czego jeszcze możemy się uczyć od Czechów?

– Przede wszystkim wspomnianego dystansu i zdrowego rozsądku, które towarzyszą im na każdym kroku i w każdej dziedzinie życia, a także większego szacunku do własnego zdrowia. Pośpiech czy stres w pracy może nie być przez nas odczuwany, kiedy jesteśmy młodzi, ale Czesi już teraz o tym myślą. Co nie przeszkadza im z drugiej strony wypić 3-4 piw dziennie – ale piwo, jak twierdzą, ma same plusy.
Czesi są też mniej ciekawscy od nas. Nie gapią się na innych na przystanku, nie „obcinają” osoby wyglądającej trochę inaczej, barwniej, zajmują się sobą. Interesują się tym, o której odjedzie tramwaj, czy się nie spóźnią. Natomiast Polacy lubią czasami wtykać nos w cudze sprawy, oceniać innych. Ten brak zainteresowania Czechów bliźnim ma jednak dobre i złe strony. Czesi są mniej empatyczni, jeżeli ktoś potrzebuje pomocy, może się jej nie doczekać. Podobnie, gdy trzeba ustąpić kobiecie w przejściu albo pomóc staruszce pozbierać rzeczy, które wysypały się z torebki na ziemię. Polacy słyną z szarmanckiego stosunku do kobiet, czego w Czechach i w wielu innych krajach europejskich już się nie spotyka. Dla nas jest normalne, że mężczyzna otwiera drzwi albo ustąpuje miejsca na ławce lub w tramwaju, dla Czechów nie.

– Jakie będą najbliższe premiery w Twoim wydawnictwie?

– Najbliższa już w grudniu, a książka nosi bardzo zimowy tytuł ,,Pod śniegiem”. Jest to powieść mojej ulubionej czeskiej autorki Petry Soukupovej. Ma niesamowity styl i wyczucie. Opisuje relacje rodzinne i „normalne” życie, lecz w tak niezwykły, głęboki sposób potrafi wniknąć w głowy bohaterów, że o tych codzinnych sprawach czyta się z wypiekami na policzkach i nie można się od nich oderwać. Jest świetną obserwatorką współczesnych relacji. Lepszej nie znam. Książka opowiada o trzech siostrach, które jadą na urodziny do taty. Wszystkie dorosłe, dwie jadą z dziećmi, jedna z kacem. Cała opowieść mieści się w jednym dniu – w tej wspólnej podróży i tym, co się dzieje w domu. Niby nic, lecz właśnie wszystko, bo wszystko, co najważniejsze tak naprawdę dzieje się w nas. Mam nadzieję, że ta książka zostanie u nas tak dobrze przyjęta, jak w Czechach, gdzie była prawdziwym bestsellerem, numerem jeden 2015 najważniejszej księgarni internetowej Kosmas. Wygrała nawet z Jo Nesbo.

– A będzie coś dla dzieci?

– Właśnie wyszła trzecia część ,,Niedoparków”, pięknie ilustrowanej serii o stworkach, które żywią się skarpetkami i zostawiają nam zawsze jedną nie do pary. W Czechach dzieci je uwielbiają. U nas już też.

– Bardzo dziękuję Ci za rozmowę.

Niedoparki Afera

fot. Wydawnictwo Afera