Jak wiadomo, Chińczycy to naród sprytny i wielce dla cywilizacji zasłużony. Wymyślili proch, papier, jedwab i od cholery wiele innych rzeczy, które służą nam po dzień dzisiejszy.

Przed wieloma laty żył sobie pewien Chińczyk, z zawodu cesarz, który otoczony był licznym dworem, w tej liczbie lekarzami. Jak przystało na Chińczyka był sprytny, a nawet cwany, toteż nic dziwnego, że wpadł na pomysł, by płacić swoim doktorom tylko wtedy, kiedy był zdrowy. Jak tylko zachorował, wzywał do siebie głównego księgowego o imieniu – dajmy na to – Mao albo – powiedzmy – Czang (szczegółów, rzecz jasna, nie znamy) i mówił tak: „Słuchaj, bo nie będę dwa razy powtarzał (cytat bezczelnie przeze mnie skradziony z serialu »Allo, Allo«). Od dzisiaj do końca grypy szlaban na szmalec dla doktorów”. I faktycznie, główny księgowy odcinał tamtejszym konowałom dostęp do cesarskiej kasy. Nic dziwnego, że ten cesarz żył długo i zdrowo, a medycy mieli stały dopływ gotówki, za którą kupowali proch, papier, jedwab i od cholery wiele innych rzeczy.

Władca, o którym piszę, już dawno temu umarł, ale żyje aktualnie stwór o egzotycznej dla Chińczyków nazwie WKS Śląsk Wrocław SA, zajmujący się kopaniem w nadmuchiwany powietrzem balon. Z tym kopaniem to oczywiście nie do końca prawda, gdyż ten WKS owszem, kopie, ale nie trafia do celu, co jest istotą tego dziwacznego sportu. W zamian za to ciągnie pieniądze z miejskiej kasy jak – nie przymierzając – nowo narodzone cielę, a właściwie stado cieląt. Skoro jednak ma się dojną (ulubione słowo pana prezydenta) i hojną krowę, to jak nie ciągnąć? Chiński cesarz byłby zdziwiony, a koń by się uśmiał…

Chociaż jestem już starcem, to od czasu do czasu pamięć mi dopisuje. Pamiętam na przykład, że jeszcze nie tak dawno, jadąc automobilem ulicą Kazimierza Wielkiego od strony ulicy Ruskiej (jeszcze ta ohydna nazwa funguje?), można było z dwóch pasów jezdni skręcać w prawo w ulicę Krupniczą. Z drugiej strony, od Gepperta, było tak samo. Ulica Krupnicza, chociaż krótka jak wyobraźnia niektórych polityków, jest dla miejskiej komunikacji bardzo ważna. Niestety, jakiś nieznany reformator skutecznie zaczopował ten istotny fragment miasta i w godzinach tzw. szczytu zafundował nam horror. Komentarzy kierowców ja, człowiek umiarkowanie kulturalny, nie ośmielę się cytować. Jako uroczy dodatek mamy trzy pary niesynchronicznie działających świateł. Chętnie bym poznał tego komunikacyjnego Einsteina…

Mój przyjaciel, doktor nauk przyrodniczych, ale zawodowo święcący triumfy jako zabójca szczurów, zaszczyca mnie porównaniem do tych uroczych futrzaków, mówiąc (cytuję): „Szczur i Stanisław Szelc to są dla mnie istoty nadal niezbadane”. Zatem skoro jestem ciekawy jak szczur, to pytam grzecznie: kiedy zacznie się w moim mieście egzekwować zakaz karmienia gołębi, tych latających szczurów? Z maniakalnym uporem przypominam, że te ptaszyska to brudasy. Ich odchody zawierają skoncentrowany kwas, roznoszą groźne choroby i są, we wzajemnych stosunkach, wyjątkowo okrutne. Polecam książkę noblisty (co prawda austriackiego, ale zawsze), profesora Konrada Lorentza „Tak zwane zło”, w której pisze on między innymi o godowych zachowaniach tych drapieżców. Nie bez kozery na symbol pokoju powołał je sam towarzysz Stalin. Pora wreszcie zdekomunizować gołębie…