Pomimo tego, że od pewnego czasu jestem posiadaczem porcelanowego kolana (moja żona twierdzi, że nareszcie jest we mnie coś cennego), powodowany ciekawością włóczę się po mieście, które mnie zadziwia co krok. Ten fragment jest bezczelnie skradzionym cytatem z piosenki o Warszawie. Reszta jest już moja.


Nie jestem złośliwym zoilem, ale z konieczności muszę poruszyć temat, który mnie porusza. Jako namiętny wielbiciel hulaszczego trybu życia uzależniony jestem m.in. od palenia, że o innych uzależnieniach, ot, choćby czytania książek, nie wspomnę. Palę zatem gdzie tylko się da i jak na razie uchodzi mi to bezkarnie. Jednak nawet jeśli zdarza mi się zapalić papierosa na ulicy, to tzw. peta chowam do pudełeczka, które zawsze mam na podorędziu. Dlatego okropnie mnie denerwują zwłoki kiepów, które zaśmiecają miasto. Uważam, że służby za to odpowiedzialne powinny zająć się tym problemem, a mówiąc wprost, za zanieczyszczanie miasta karać brudasów stosownymi mandatami. W ciepłych porach roku, po nocnych zabawach, ulice wyglądają jak po przemarszach tatarskich czambułów. Czerepy potłuczonych butelek, resztki żywności i pety właśnie są wszędzie, na Starym Mieście zwłaszcza.

Jeśli nie można metodą łagodnej perswazji, to należy zastosować wariant singapurski. W tym zapewne dzikim, bo azjatyckim państwie-mieście za wyrzucanie niedopałków płaci się 500 (słownie pięćset) dolarów. Byłem w Singapurze i wiem, że jest tam oburzająco czysto. Czyli można? Można! Podobnie jest w równie dzikiej RPA. Tam w bardzo wielu miejscach widziałem na własne oczy specjalnie wydzielone skwerki dla psów, z których w celach wiadomych korzystają czworonogi. Parę lat temu usiłowano wprowadzić obowiązek sprzątania po naszych pupilach, ale że nikt tego nie przypilnował, to skończyło się jak zwykle – niczym mianowicie.

Zastanawiam się też, czy uda się zlikwidować bohomazy tzw. grafficiarzy. Nie piszę tutaj o prawdziwych artystach, którzy ożywiają ulice swoimi muralami. To są prawdziwe dzieła sztuki. Nie sądzę, aby trzeba było stosować jakieś drastyczne środki – duże pole do popisu mają tutaj szkoły. Tym bardzo młodym w większości psujom należy uświadomić, że to jest również Ich miasto, że – bezmyślnie bazgrając – w pewnym sensie zapaskudzają wspólne dobro.

Kiedyś w bardzo wytwornym domu (bo do takich mnie również czasami wpuszczają) zapytałem Gospodynię (wyższe wykształcenie, a jakże), gdzie jest ich prawie dorosły syn. „Marcin – powiedziała – związał się z grupą grafficiarzy i gdzieś w mieście malują”. „Haniu, a gdyby tak samo potraktowali Waszą wypieszczoną willę?” – zapytałem. Pani domu zaniemówiła i po chwili zażenowana szepnęła: „Cholera, wiesz, że o tym nie pomyślałam”. No właśnie, wielka szkoda, bo warto czasami pomyśleć. Jak pisał klasyk, myślenie ma przyszłość. Podobno…