Czy zamykanie ulic wokół szkół – tak, by rodzice nie mogli podwozić swoich dzieci samochodami – to dobry pomysł? A może najpierw warto zadbać o sprawny transport zbiorowy, czyste powietrze i bezpieczeństwo naszych latorośli?

Niedawno „Akcja Miasto” wspomniała o programie pilotażowym z Wiednia, który zamykał czasowo ulice wokół szkół i przez to uniemożliwiał rodzicom podwiezienie latorośli pod drzwi placówki. Padło pytanie, czy we Wrocławiu takie rozwiązanie miałoby rację bytu.

Z początku przyklasnęłam w dłonie, bo ja i tak mojego starszego syna prowadzę do przedszkola na piechotę (placówka mieści się dokładnie kilometr od naszego domu), ale udostępniając artykuł u siebie na facebookowym fanpage’u wywiązała się dyskusja, która dała mi więcej do myślenia.

Miasto musi zadbać o sprawny transport zbiorowy

A co w przypadku, kiedy dzieci są w różnym wieku i należy je odprowadzać do różnych placówek? Jak wyrobić się z czasem, kiedy np. przedszkole młodszego dziecka jest oddalone o kilometr od szkoły starszego? Do tego trzeba jakoś dojechać do pracy. Nie wszyscy pracują w korporacjach, w których etat mieści się w godzinach 9-17… a szkoły nie są czynne od 6 rano. To tylko pierwszy z problemów.

– Kiedy pytam ludzi, dlaczego wybierają samochód, a nie transport publiczny, często słyszę odpowiedź, że jako rodzice muszą zawieźć dziecko do szkoły, bo jego plecak jest zbyt ciężki. Nawet tak nieoczywiste motywy sprawiają, że mamy w Polsce bardzo intensywny ruch samochodowy – mówiła Mariola Apanel, dyrektor Biura Przyrody i Klimatu w Urzędzie Miejskim Wrocławia, na ostatniej konferencji Najwyższej Izby Kontroli „Aglomeracje miejskie – wpływ transportu drogowego na jakość powietrza”.

Jeśli nawet odprowadzimy młodych wrocławian na piechotę, to czy wracamy do domu po auto, czy może jedziemy do pracy komunikacją miejską? Żeby to wszystko dobrze funkcjonowało, miasto musi zadbać o transport zbiorowy. Moja utopijna wizja prowadzi tramwaj w każdy zakątek miasta – na Psie Pole też.

Mieszkając na Kozanowie, tuż nad pętlą, nie myślę o problemach komunikacyjnych, bo pod dom podjeżdżają mi 2 tramwaje niskopodłogowe, które jeżdżą z częstotliwością co 6 minut w szczycie. Mam również do wyboru 8 linii autobusowych. Dla matki z dzieckiem i dla każdego mieszkańca tego osiedla to luksus, którego mogą nam pozazdrościć mieszkańcy innych części miasta! W razie okropnej pogody i do przedszkola mogę podjechać ten jeden przystanek.

Czyste powietrze jest priorytetem

Jeśli już o pogodzie mowa, to jak mamy chodzić na piechotę, kiedy zimą we Wrocławiu jest tak okropne powietrze? W połowie stycznia byliśmy (wg portalu AirVisual) trzecim najbardziej zanieczyszczonym miastem na świecie! Idź tu człowieku z dzieckiem na spacer do szkoły. Bez maski ani rusz. Tylko, że maskę można używać od określonego wieku i tak, jak 6-latek z maską jest ok, tak niemowlę czy 3-latek w masce chodzić nie może.

Pomiary są jednoznaczne, a badania dowodzą, że powietrze o dużym stężeniu PM 2,5 po prostu nas zabija. Zeszłej jesieni zaopatrzyliśmy się rodziną w oczyszczacz powietrza oraz zakupiliśmy dla trojga z nas maski antysmogowe. Niestety najmłodszy członek rodziny przy krótkich wyjściach na dwór łapie pylicę, ale czasem i przy krytycznym stanie powietrza musimy wyjść z domu. Aktualnie mierzymy się z infekcją górnych dróg oddechowych i niestety nie mam wątpliwości, że nasz wrocławski smog miał wpływ na odporność młodego człowieka.

Na popularnym w Polsce portalu wysyłającym produkty z Chin można kupić oczyszczacz powietrza do auta już za parę dolarów i tak chronić się w pojeździe przed trującym smogiem. Jak więc zachęcić mieszkańca do porzucenia auta na rzecz komunikacji miejskiej? Na to zapewne musimy długo poczekać, ale liczę, że krok po kroku dojdziemy do tej utopijnej wizji mocno rozbudowanej sieci tramwajowej. Sprawa powietrza jest zatem priorytetowa.

„Kiss and ride” pod szkołą

A co z bezpieczeństwem dzieci idących samotnie do szkoły w już oczyszczonym z toksyn powietrzu? Pamiętam, że nie tak dawno na wrocławskich przejściach dla pieszych, kierujących do placówek oświaty, stała straż miejska i pomagała w bezpiecznym przedostaniu się na drugą stronę ulicy. Nie wiem, gdzie te służby ruchu drogowego się podziały, dawno nie widziałam nikogo. Wiem natomiast, że jeśli wiedziałabym, że przejście do szkoły jest bezpieczne dla mojego dziecka, nie wahałabym się puszczać go samego.

A może rodem z amerykańskich filmów, czy serialu „Małe wielkie kłamstewka”, jak już rodzic musi odwieźć dziecko pod samą bramę, to wprowadzić faktyczne „kiss and ride”. Pod szkolną bramą stałby „porządkowy ruchu” i pilnował, że dziecko wyskakuje z auta i leci do szkoły – bez czułych pożegnań z rodzicem – buziak i jazda dalej.

Jeśli chcemy zamknąć ulicę wokół szkół, nauczmy dzieci, a najpierw ich rodziców, korzystać z innego środka transportu niż auto. We Wrocławiu i tak mamy postęp w tej kwestii, o czym świadczą m.in. ostatnie wyniki Kompleksowego Badania Ruchu.

Z roku na rok świadomość ludzi jest większa i coraz więcej osób przesiada się na rower, czy tramwaj. Już coraz mniej dziwi widok rowerzystów brodzących w śniegu, a sama musiałam się do takiego widoku przyzwyczaić, bo mój małżonek łamie wszystkie bariery, łącznie z zimowym bieganiem po śniegu w specjalnych sandałach zrobionych w pobliskiej Sobótce.