W dobie mediów społecznościowych posiadanie poglądów staje się modne, i dobrze. Łatwo jednak bez przyczyny zatracić się w wyznawanych opiniach, jeśli nie jesteśmy świadomi, jakie jest źródło wypowiadanych osądów.

AFP / Frederick Florin

Nie mam tu na myśli źródła w sensie miejsca, w którym dany pogląd zasłyszano i nas do niego przekonano, ale źródła w sensie prawdziwej przyczyny takiego lub innego spojrzenia na rzeczywistość. Przysłuchując się różnym dyskusjom, nie mogę pozbyć się wrażenia, że krążący obieg opinii rozpoczyna się w kilku zaledwie miejscach i pochodzi od najbardziej opiniotwórczych dziennikarzy, polityków, właścicieli mediów. Oni rzeczywiście poglądy tworzą.

Nasze domowe i koleżeńskie dyskusje są potyczką o to, kto i kiedy więcej przeczytał na dany temat. Chcąc nazwać zjawisko ad absurdum, trzeba by powiedzieć, że poprzez nas Pan Ziemkiewicz kłóci się z Panem Michnikiem lub TVP kłóci się z TVN24. Tymczasem taką wymianę opinii można by sprowadzić raczej do zaufania. Komu bardziej ufamy i dlaczego? To byłoby ciekawe pytanie.

Unia Europejska może być w całym tym procesie najbardziej poszkodowana, gdyż opinie na jej temat najczęściej są „zapożyczone” i najtrudniej weryfikować je własnym doświadczeniem. Nie spotykamy się bowiem na żywo z unijnym urzędnikiem, nie czytamy unijnego aktu prawnego. Wsiadamy do pociągu lub tramwaju, których organizacja jest zaplanowana przez urzędników miejskich lub państwowych, a nie unijnych. Krótko mówiąc, mamy mało okazji, by zasłyszane opinie zweryfikować. UE pozostaje sferą wyobrażeń. Być może z tyłu głowy mamy świadomość, że nasz tramwaj został wyremontowany dzięki funduszom unijnym, ale już sposób interpretacji tego faktu zależy od lektury i spojrzenia na świat.

A może warto – zanim znów zaczytamy się w jakimś wygadanym publicyście – odpowiedzieć sobie na podstawowe pytania, które – nie wiedzieć czemu – pomijamy w naszej ocenie rzeczywistości. Może one umożliwią nam spotkanie z moim własnym i oryginalnym spojrzeniem na świat? Nierzadko najbardziej proste i podstawowe pytanie pozwalają przemyśleć złożone kwestie i dostrzec coś cennego.

Takim właśnie pytaniem jawi mi się sprawa oczekiwań. Czego oczekuję od UE? Czego jako obywatel Polski i Wrocławia chciałbym od tej organizacji? Czy chodziłoby o to, by angażowała się ona w problemy globalne, takie jak bezpieczeństwo i terroryzm? By w imieniu Polski reprezentowała interes gospodarczy Europy w rozmowach z USA i Chinami? Czy może bardziej powinna się skoncentrować na problemach wewnętrznych, takich jak pomoc dla regionów uboższych i budowa w pełni otwartego przepływu osób, towarów i usług? Czy chcemy, by UE wzięła odpowiedzialność za kryzys migracyjny czy raczej trzymała się od niego z daleka? Wyobrażam sobie także podejście indywidualne. Wtedy od UE oczekiwalibyśmy np. dopłat bezpośrednich dla młodych przedsiębiorców lub większego wsparcia wymiany młodzieży studiującej. Chodzi bowiem o treść wspólnoty europejskiej. O to, czy i na jakich polach, państwa i społeczeństwa w Europie powinny ze sobą współpracować?

Ćwiczenie wydaje się proste, wystarczy kartka i ołówek, by zapisać swoje odpowiedzi. Po pytaniu o oczekiwania, można zadać kolejne, np. dlaczego oczekuję tego, a nie czegoś innego? Nie zaskoczę Państwa, jeśli podpowiem, że na pytanie o oczekiwania zadane na wsi, najczęściej słychać odpowiedź: od UE oczekujemy dotacji rolnictwa. A czego oczekujemy od UE my, mieszkańcy wielkich miast?